O aborcji. Argumenty logiczne medycznego ignoranta, a do tego faceta. Felieton Grzegorza Wiśniowskiego (5)

O aborcji. Argumenty logiczne medycznego ignoranta, a do tego faceta. Felieton Grzegorza Wiśniowskiego (5)

Byłem zwolennikiem „kompromisu aborcyjnego”. Już nim nie jestem – nie tylko z powodu faktycznego zerwania go przez Jarosława Kaczyńskiego i jego cynicznych lub fanatycznych podwładnych.
Zmiana poglądu to proces ewolucyjny, w którym najważniejszą rolę odegrały argumenty logiczne.

Dlaczego popierałem „kompromis”? Bo uważałem – i tu zdania nie zmieniam – że bez „kompromisu” lub czegoś w tym rodzaju Polska nie osiągnęłaby cywilizacyjnego, w tym ekonomicznego, sukcesu, którego jesteśmy beneficjentami. W warunkach politycznych i gospodarczych po przełomie 1989 roku nie zapewniono by spokoju społecznego, który umożliwiał naszą integrację z Unią Europejską. Wobec wojny politycznej na tle aborcyjnym nie tylko nie udałoby się zgromadzić połowy Polaków przy urnach podczas referendum akcesyjnego, ale i wcześniej nie bylibyśmy w stanie przeprowadzić reform koniecznych do akcesji. Ciągle też doceniam znaczenie opowiedzenia się Jana Pawła II za wstąpieniem Polski do Unii, chociaż dzisiaj w tej papieskiej decyzji dostrzegam kalkulację korzyści dla samego Kościoła katolickiego. To jednak są zagadnienia, które już stają się domeną historyków i wykraczają poza zakres tego tekstu.

Czy sukces był wart tej ceny? Uważam, że tak. Wprawdzie ani rodzinnie, ani środowiskowo nie dotknęły mnie dramaty, które ów „kompromis” wywoływał, ale mam poczucie, że przy braku europejskiej akcesji i zapewne też reform politycznych i gospodarczych skutki dla kraju, dla Polek i Polaków, byłyby zdecydowanie tragiczniejsze.

Dlaczego zatem powinniśmy dzisiaj odejść od umowy społecznej, jaką de facto była ustawa z 1993 roku (a w zasadzie już od niej odeszliśmy)? Otóż gdy polityczny i cywilizacyjny cel, czyli europejska integracja, został osiągnięty, jedynym argumentem za kompromisem mogłaby być jego skuteczność w ograniczaniu i zapobieganiu aborcji. Jest to argument istotny zarówno dla członków Kościoła, jak i dla osób spoza tego grona, ale argument niezgodny z rzeczywistością.

W PRL aborcja była zabiegiem dozwolonym, finansowanym przez państwo i wykonywanym – ze względu na standard gabinetów prywatnych i metody przeprowadzania w nich zabiegu – na ogół w państwowych placówkach służby zdrowia. Skala zjawiska była ogromna. Z uwagi na miejsce oraz legalność procedur dysponujemy dzisiaj dokładną statystyką. W ostatnim dziesięcioleciu istnienia PRL liczba aborcji nigdy nie spadła poniżej stu tysięcy, a w rekordowym 1982 roku wyniosła 138997. Po 1989 roku liczba ta zmalała, utrzymując się na poziomie kilkudziesięciu tysięcy w ciągu roku. Po przyjęciu w 1993 ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży odnotowywano w ciągu roku około tysiąca zabiegów wykonywanych na podstawie jednej z trzech dozwolonych i powszechnie znanych przesłanek.

Mając te informacje, zadałem sobie pytanie o los ciąż, które powinny były zakończyć się urodzeniem, ponieważ nie odpowiadały żadnej z trzech przesłanek dopuszczonych w ustawie. Przy spadku liczby zabiegów wykonywanych w polskich szpitalach należałoby oczekiwać przyrostu urodzeń, bo przecież nie było powodu, by ogólna liczba niechcianych ciąż także się zmniejszyła. Statystyki wskazują jednak, że ustawa będąca podstawą „kompromisu aborcyjnego” wcale nie wpłynęła na przyrost urodzeń. Samo zjawisko wywędrowało do podziemia, drastycznie pogarszając bezpieczeństwo zdrowotne decydujących się na aborcję kobiet.

To nie wszystko. Uważam, że ustawa przyniosła skutek odwrotny do zamierzonego. Państwo, zawężając zakres legalności, wyzbyło się możliwości oddziaływania na decyzje o aborcji. Gdyby kobietom zapewniono wszechstronną opiekę (ginekologiczną, psychologiczną, ekonomiczną), wiele z nich prawdopodobnie zrezygnowałoby z zabiegu, widząc alternatywę, a także konsekwencje w warunkach prawnie akceptowalnej alternatywy. Prawny zakaz nie daje państwu żadnej szansy dotarcia do kobiet z argumentami przeciw aborcji. Państwo jednak nie jest tym w ogóle zainteresowane. Potwierdził to nawet Jarosław Kaczyński, mówiąc w przypływie szczerości, że Polki mogą sprawę załatwić za granicą.

Zaostrzanie przepisów aborcyjnych czy nawet dążenie do ich utrzymania w kształcie określonym ustawą z 1993 roku nie ma zatem dzisiaj nic wspólnego z „ochroną życia nienarodzonych”. To tak nie działa. Zarówno hierarchom kościelnym, jak i politykom deklarującym bezgraniczne przywiązanie do religii nie chodzi o życie. Chodzi im o władzę nad ludźmi i o możliwość karania.


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!