Wybory, wybory i po wyborach. Felieton Joanny Hańderek (129)

Wybory, wybory i po wyborach. Felieton Joanny Hańderek (129)

(Felieton nadesłany wczoraj, 7.04.24. Dziś już możemy pogratulować Autorce!)

W swoim felietonie piszę o tym, jak zostałam najpierw ubecką komuchą, potem niemieckim agentem, a na koniec hrabiną prosto z księżyca. A więc refleksji kilka o czasie wyborczym i nie tylko.

Ostatni szelest ulotek za nami. Miasto jeszcze w banerach, plakatach i wyborczych hasłach. Oczywiście wszyscy dla Krakowa, zakochani w naszym mieście. Oczywiście wszyscy chcieli coś zrobić. Pisząca te słowa też dwoiła się i troiła. Dla osoby kandydującej to czas osobliwy. Dla mnie kolejna sposobność, by pokrążyć po mieście, powłóczyć się prawie jak za czasów studenckich, porozmawiać to z tym, to z tamtym. W tej kampanii wyborczej ewidentnie awansowałam. Jako lewicowa działaczka nie byłam już tylko komuchą, ale ze względu na wpisanie mnie na listę koalicji zostałam niemiecką kolaborantką, ryżą w dodatku. Ach, przedwyborczy czar, czułe rozmowy polsko-polskie. Tylko czasami słownika brak…

Jeszcze nie wszystkie ulotki trafiły do kosza, jeszcze nie wszystkie głosy policzone. Pieszy obchód miasta – POM wyborczy – to zderzenie z teoriami socjologicznymi. Powtarzano nam często, że Polska jest podzielona na dwa zwaśnione narody, jednak rozróżnienie zwolenników PiS-u i anty-PiS okazuje się zbyt proste. W zasadzie podziałów jest wiele: ekolodzy kontra wyluzowani i zadowoleni („po nas choćby potop, więc nie ma co się troskać kryzysem klimatycznym”), miłośnicy zwierząt kontra miłośnicy dorożek na krakowskim Rynku, dziadersi kontra buntownicy, kobiety kontra patriarchalni. Im dłużej człowiek sobie chodzi i rozmawia, tym bardziej się dziwi, że można aż tak się podzielić, tyle poustawiać barykad. Raz jeszcze się potwierdza, że my Polacy nie gęsi, swoich wrogów wewnętrznych mamy i nie trzeba nam nikogo z zewnątrz, by wojny toczyć. Kreatywnie bardzo.

Na szczęście w Krakowie na Brackiej pada deszcz i wiersze rodzą się najlepsze, więc magiczne spotkania też się zdarzają. Raz nawet zostałam hrabiną z księżyca, a moja ulotka – biletem. Pani śmigała tanecznym krokiem od śmietnika do śmietnika, szukając resztek zeszłorocznych wspomnień. Obok dziecko na rowerze nie dziwiło się niczemu, tylko lekko martwiło, że już drugi tydzień nie widać pewnego bezdomnego kota. Sądząc po zatroskaniu, rośnie nam mały aktywista i już w domu ma kolekcję dobrych uczynków. Poszukiwaczka wspomnień przegrzebująca śmietniki i chłopiec na rowerze dodali mi otuchy. Przynajmniej nie żyli w Polsce podzielonej. Ona nie miała przeszłości i już dawno zgubiła przyszłość. On wiedział aż za dobrze, że trzeba pomóc, bo niektórzy sami sobie nigdy nie dadzą rady.

Jeszcze porozklejane banery szczerzą się uśmiechami – naturalnie, od serca, dla Krakowa i krakowian. Patodeweloperka zalała już prawie wszystkie wolne przestrzenie, zostało jednak parę drzew i parków do ochrony i jeszcze więcej do zrobienia. Przedwyborczy zgiełk, kopanie po kostkach i deklaracja, kto będzie najlepszym prezydentem – a gdzie kandydatki? Urok debat, kto lepiej i głośniej. Pozostaje tylko żal, że po raz kolejny dajemy się nabić w butelkę. Polityka przecież to gra zespołowa. Nie o konkurowanie tutaj chodzi, ale o współpracę. Zamiast wytykać błędy i wady przeciwników, szanowni kandydaci i kandydatki powinni raczej zacząć mówić, jak zamierzają współpracować – nawet z tymi, z którymi im nie po drodze. Kłócić się bowiem jest najłatwiej, a znaleźć klucz do współpracy znacznie trudniej. Dostrzec mankamenty w działaniu strony przeciwnej jest najprościej, ale odszukać wspólną drogę – czasami wręcz niemożliwe. Polityka lokalna ma to jednak do siebie, że tu o dziurę w moście chodzi, o dojazd do szkoły, o pensje nauczycieli/ek czy bezpieczną przestrzeń publiczną. Współpraca jest więc kluczowa. To właśnie lokalność, nasza mała wspólnota stanowi pierwszy krok do politycznego dialogu. Jeżeli na tej płaszczyźnie nie będziemy dyskutować, grozi nam jedna wielka awantura.

Ostatni szelest ulotek za nami. Liczenie głosów w toku. Ostatnie rozmowy z mieszkańcami i mieszkankami Krakowa umilkły w ciszy wyborczej. Magiczny Kraków stoi sobie nadal z mistrzem Matejką popatrującym zza ramy nieistniejącego płótna. W mieście królewskim bez króla zaczyna się codzienność. Oby tylko trochę więcej magii zrozumienia i współpracy w nim było, oby tylko mniej naszego odwiecznego narzekania i skłócenia. Najlepiej zacząć sprzątanie od fundamentów, więc w lokalnej polityce czas zakończyć rozkręconą przez PiS nienawiść. Szperająca w śmietnikach czarodziejka może znajdzie jeszcze kolorową przeszłość…


Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!