Drzewa na sto dni. Felieton Joanny Hańderek (129)

Drzewa na sto dni. Felieton Joanny Hańderek (129)

Sto dni rządów z nowego politycznego rozdania musi przyspieszać bicie serca, zwłaszcza że trwa kampania do samorządów i wszyscy troją się i dwoją, opowiadając, jak to będzie pięknie, jeśli właśnie ich się wybierze. Dokonania ostatnich stu dni wyglądają nieźle. Jest jednak pewna mała rana, jeden problem, którego jakoś nikt nie chce rozwiązać. Może chodzi o pieniądze i zasilenie budżetu państwa, ale rzecz tak naprawdę dotyczy naszej przyszłości. Więc o drzewach w dzisiejszym moim felietonie.

Sto dni rządu to czas na podsumowanie. I oczywiście wszyscy rzucili się a to do chwalenia, a to do krytykowania. Taka karma – skoro się chciało rządzić, to trzeba brać pod uwagę, że suweren patrzy i rozlicza ze wszystkich obietnic. W całym tym rwetesie dwie kwestie naprawdę niepokoją: prawa kobiet, jak zawsze marginalizowane, i prawa nas wszystkich, które jak zawsze się omija.

Ministra Paulina Hennig-Kloska już 8 stycznia deklarowała, że oto niebawem rząd przyjmie plan wstrzymania wycinki lasów. Dokładniej rzecz ujmując, plan ograniczenia, a nie wstrzymania. Naród ma więc się cieszyć, że na takich terenach jak Puszcza Karpacka, Romnicka, Borecka, Świętokrzyska, Augustowska, Knyszyńska czy w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym i Bieszczadach zmniejszy się wyrzynanie drzew. Zmniejszy. Zostanie też ograniczony eksport drewna. Na bogato. Zaraz pewnie usłyszymy, że Polska nie odpowiada za deforestację naszego globu i że my sobie tylko takie minimum wycinamy. Ekolodzy ciągle mają nadzieję, że jest szansa na zwiększenie terenów ochrony. Tylko że czas ucieka, a drzewa są cięte.

Obecny rząd odziedziczył państwo w demontażu. Gdzie spojrzeć, tam jakaś po-PiS-owska ruina. To oczywiste, że w sto dni wszystkich katastrof nie można odwrócić; z niektórymi pewnie będziemy się jeszcze borykać przez lata. Wiadomo – popsuć da się szybko i łatwo, a naprawiać trzeba długo i nieraz żmudnie. Tyle tylko, że chodzi o lasy, o nasze lasy, a w nich każde drzewo jest na wagę złota. Świat umiera na naszych oczach, trwa kryzys klimatyczny i każde drzewo się liczy, a z nim ekosystem, zachowanie bioróżnorodności, ratowanie biosfery. Wiedzą to doskonale młodzi ludzie, aktywistki i aktywiści. Ich protesty wstrząsnęły społeczeństwem, ale niestety na chwilę. Zamiast się zastanowić, dlaczego uczestnicy strajku klimatycznego uparcie powtarzają swoje, zamiast starać się zrozumieć, co mówią ludzie ze stowarzyszeń Pracownia na rzecz Wszystkich Istot, Gaja, Niech Żyją, Manifest Wegański, zamiast skonfrontować się z faktem, że za chwilę będziemy umierać bez czystego powietrza i pitnej wody – my wycinamy.

Obietnica ograniczenia wycinki nic nie zmienia. Pilnowanie interesów przedsiębiorców żyjących z handlu drewnem i zachęcanie ich, by materiał obrabiali na miejscu, tak samo jak zmniejszanie eksportu drewna nic tak naprawdę nam nie dają. Każde wycięte drzewo staje się dla nas utratą przyszłości. Wycinanie drzew zaburza też gospodarkę wodną, a Europa pustynnieje i już mamy w Polsce regiony, gdzie woda staje się deficytowa. Bez drzew nie tylko nie ma oczyszczania atmosfery z CO2 czy regulacji przepływu wody, ale nie ma też domu dla zwierząt, co prowadzi do redukcji bioróżnorodności, a to z kolei przekłada się na zwiększone zaburzenia w biosferze. Im bardziej niestabilna jest biosfera, tym szybsza degradacja naszej planety. W naszym lokalnym – polskim – krajobrazie nie chodzi tylko o piękne widoki lasu. Tutaj chodzi o nasze płuca.

Nowotwory stały się chorobą cywilizacyjną, tak samo jak alergie i problemy górnych dróg oddechowych. Naszą codziennością jest zanieczyszczone powietrze. Służba zdrowia zmaga się z niedofinansowaniem, brakiem lekarzy, brakiem pieniędzy na kosztowne terapie chorób cywilizacyjnych. Podtopienia i susze zaskakują rolników i niosą zniszczenia dla mieszkańców wielu regionów naszego kraju. Kolejne grono polityków i polityczek natomiast wypiera istotną kwestię: świat to system naczyń połączonych. Wycinanie drzew to tylko początek większej katastrofy o długofalowym oddziaływaniu, co już widać na oddziałach onkologii czy pediatrii.

Tak naprawdę pierwsze sto dni naszego obecnego rządu wypada całkiem nieźle. Wobec ogromu bałaganu i destrukcji, jakie zostały po kaczej władzy, nowy rząd radzi sobie dosyć dzielnie. Szkoda tylko, że kobiety muszą znów poczekać, aż dostrzeżone zostaną ich problemy. I szkoda, że ekologii ciągle nie traktuje się jak priorytetu. Nadal wyrzyna się drzewa w polskich lasach. Słowa o ograniczeniu wycinki nic tu nie zmienią. Ciągle nie ma politycznej świadomości, że drzewa to coś więcej niż potencjalne drewno i uzyskane z niego pieniądze. Drzewa to nasze być albo nie być na planecie. A Polska już pustynnieje…


Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!