Granica. Felieton Joanny Hańderek (47)

Granica. Felieton Joanny Hańderek (47)

W dzisiejszym felietonie piszę o ludziach zamkniętych pomiędzy granicami, o uchodźcach, których nikt nie chce wpuścić. Przed nami kryzys humanitarny. Już teraz, zamiast odgradzać się drutem kolczastym, powinniśmy rozważyć, jak pomóc ludziom uciekającym przed zagrożeniem. Przed nami kolejna batalia o to, by uchodźcy nie stali się zakładnikami politycznych gierek i mowy nienawiści. Zasieki to nie rozwiązanie, ale odcinanie się od problemów – od problemów ludzi, którzy nierzadko walczą o życie.

Na granicy Polski zatrzymani pomiędzy państwami, kulturami i ludzką nienawiścią znaleźli się uchodźcy, także z Afganistanu. Kobiety, dzieci, mężczyźni – ludzie. Ponoć policja wywiozła tych ludzi z Polski i teraz otoczeni przez służby graniczne z jednej i drugiej strony tkwią pod wymierzoną w nich bronią. Okoliczni mieszkańcy okazali się bardziej humanitarni niż system i próbują wspierać, przynoszą jedzenie, koce, nawet dwóch polityków ruszyło ze śpiworami. Uzbrojeni panowie ze służb granicznych nie przepuszczają nikogo: ani uchodźców, ani tych, którzy pragną im pomóc.

Kolejny kryzys przed nami. Nie jest to jednak kryzys uchodźczy, jak mówiono w 2015 roku, ale kryzys europejskości. Europa, nasza kultura, szczyci się prawami człowieka, prawami kobiet, humanizmem, demokracją, liberalizmem, wolnością obywatelską i wolnością słowa. I ta właśnie wyrafinowana kultura, która wypracowała tak wspaniałe narzędzia, znalazła się w kryzysie. My wszyscy, niezależnie od narodowości, odmawiając pomocy ludziom, którzy uciekają przed wojną, głodem, śmiercią i gwałtem z rąk fanatyków, odwracamy się od naszej europejskości, od moralności, od człowieczeństwa. W 2015 roku rozegrał się kryzys tożsamości europejskiej, humanitaryzmu. Pytanie, czy powtórzymy ten dramat.

Ludzie na granicy, uchodźcy przed terrorem, więźniowie wojny, stali się zakładnikami naszej ksenofobii. Już można usłyszeć w mediach, że wprawdzie są to na razie kobiety i dzieci, ale za chwilę zjawią się też mężczyźni. Tak jakby mężczyźni nie zasługiwali na pomoc. Koszmar dzielenia: kobiety – ewentualnie, bo słabe i można je zdominować, dzieci – ewentualnie, bo małe i można je wychować, mężczyźni – absolutnie nie, bo źli i będą gwałcić. To logika apartheidu. Na granicy naszego kraju zostali zatrzymani LUDZIE. Nie zło wcielone, nie zagrożenie, ale LUDZIE, którym zabrano dom, których zmuszono do ucieczki, którzy zaryzykowali wszystko, by ratować życie.

Taka prawda, przebadana i sprawdzona w niejednym konflikcie: uchodźcy najczęściej wybierają kraje sąsiednie, nie chcą jechać dalej, pragną powrócić do domu. Ci, którzy ruszają w dalszą drogę, szukając ratunku na innym kontynencie, w odległych krajach, są najczęściej zdesperowani i marzą o lepszym losie dla swoich dzieci. Nie wahamy się ratować człowieka, który tonie, biegniemy do wypadku samochodowego, zatrzymujemy się, gdy widzimy, że ktoś upadł na ulicy. To dla nas wszystkich takie naturalne – chęć pomocy, gdy widzimy, że drugi człowiek znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Ci, którzy pospieszyli do uchodźców przetrzymywanych na granicy, niosąc to, co mają w domu: jedzenie, koce, śpiwory, zachowują się jak każdy i każda z nas – odpowiadają na rozpacz, na beznadziejne położenie. Niestety, politycy i niektórzy dziennikarze już zaczynają groźnie sugerować: a co będzie, jeśli za nimi przyjdą inni?

Pierwszy fakt: na razie mamy przy naszej granicy zrozpaczonych i zmęczonych ludzi. Drugi fakt: jeśli przyjdą inni, będą to uciekinierzy przed zagrożeniem własnego życia. Trzeci fakt: będą to LUDZIE, tacy sami jak my.

Przy naszej granicy oglądamy coś bardzo ważnego: manifestację głupoty administracji. Zamiast zająć się uchodźcami na mocy prawa międzynarodowego, które daje możliwości ratowania takich ludzi, toczy się wojnę z Białorusią. Nie będzie Łukaszenko podsyłał nam uchodźców, nie damy się! Tylko że w nocy, na wilgotnej, zimnej ziemi nie leży dyktator z Białorusi ze swoją szaloną polityką, ale zwyczajni LUDZIE, przerażeni zwycięstwem talibów w swoim kraju. To nie miejsce, to nie czas na dyskusje, kto jest dobry, a kto zły, to nie moment na rozważania, czyja jest ziemia, czyj kraj i co może się stać, gdy pojawią się inni, obcy. To czas na szybką reakcję, na pomoc zagrożonym ludziom w potrzebie.

Polska ma długą tradycję wielokulturowego państwa. Była ojczyzną wielu narodów: Tatarów, Rosjan, Niemców, Ukraińców, Litwinów. Białystok dał nam esperanto i opowieści o mieście pełnym cerkwi, białoruskich obywateli, polskich Żydów, ludzi, którzy razem tworzyli to miejsce. Wrocław to mikrokosmos wielu światów i kultur (Davis tak pięknie pisał o tym fenomenie). Bielsko-Biała miało największą diasporę polskich Żydów i było domem wielu Niemców. Cieszyn to miasto o dwóch sercach: polskim i czeskim. A to tylko parę miejsc na mapie naszego kraju. Inność jest w nas, nie dajmy sobie zatem wmówić, że jest obca i zła. Muzułmanie są od stuleci częścią naszego narodu, nie dajmy zatem sobie wmówić, że islam nam zagraża.

Dzisiaj, tu i teraz, na granicy czekają na pomoc LUDZIE, zwyczajni LUDZIE. I to od nas zależy, co się z nimi stanie. Jeżeli teraz pokażemy im druty kolczaste, co zrobimy z następnymi uchodźcami – i co stanie się z nami samymi? Kim będziemy, gdy w obliczu wojny, śmierci, terroru odwrócimy się od drugiego człowieka? To problem naszego sumienia, naszej etyki i naszej tradycji. Czy nadal chcemy być Europejczykami? A może wolimy zapomnieć o całym dorobku naszej kultury i szczelnie otoczyć granice murem?


Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!