Problem populizmu w ostatnich latach stał się powszechny i zdeterminował nasze życie. Wielu się zastanawia dlaczego. Powiedziałbym najkrócej: bo populizm schlebia ludzkim oczekiwaniom bez oglądania się na obiektywnie występujące ograniczenia rzeczywistości.
Skupię się tu tylko na kilku cechach tego zjawiska. Populizmem będzie więc mówienie wyborcom tego, co chcą usłyszeć, czy umieszczanie w programach postulatów, z którymi trudno się na pierwszy rzut oka nie zgodzić. Przy tym wszystkim populiści uważają się za jedynych prawdziwych demokratów, jedynych reprezentantów „zwykłych ludzi”, wrażliwych na „powszechną wolę” wyrażaną przez opinię publiczną.
Pominę przykłady wykorzystywania przez rządzących w Polsce od 2015 roku populistów zjawisk, o których głośno, takich jak najświeższa tragiczna sytuacja uchodźców na polsko-białoruskiej granicy. To bezdyskusyjne i intelektualnie miałkie. Są jednak przejawy populizmu zyskujące poklask również z innej strony. Zwracam uwagę na populizm ekonomiczny, który można zdefiniować tak: wszystkim wszystko się należy i państwo jako byt posiadający pieniądze musi na wszystko dać.
Jakiś czas temu w szanowanej i progresywnej rozgłośni radiowej dyskutowano o postulatach ekonomicznych poszczególnych grup zawodowych. Jeden z bardzo wykształconych dyskutantów stwierdził przy aprobacie pozostałych, że nie należy się bać ani wstydzić żądań populistycznych, nie ma żadnych ograniczeń, a żądać można wszystkiego.
Jesteśmy w Polsce w absolutnie wyjątkowej sytuacji historycznej, jeśli chodzi o rozwój ekonomiczny kraju. Od 1990 roku trwa najdłuższy w dziejach okres ciągłego wzrostu gospodarczego (nie liczę kryzysu wywołanego pandemią, bo został skutecznie zniwelowany gigantyczną ilością gotówki wydrukowanej przez NBP i dosypanej do gospodarki). Społeczeństwo całkowicie odzwyczaiło się od zaciskania pasa, a jeśli ktoś pamięta wcześniejsze czasy, populiści na każdym kroku przypominają mu, że było to zło wcielone.
Poruszę w tym miejscu szczególnie delikatną, ale i podatną na populistyczne postulaty kwestię finansowania służby zdrowia. Wszyscy w tej dziedzinie domagają się więcej pieniędzy, a rządzący (obecnie i w przeszłości) głoszą, że przecież dają więcej – i mówią prawdę. Ludzie obdarzeni lepszą pamięcią doskonale wiedzą, że jeszcze kilka lat temu postulatem było przeznaczenie na publiczną służbę zdrowia 6% PKB. Dzisiaj tyle już prawie mamy, jednak funkcjonowanie tej sfery wcale się nie poprawiło, a w zasadzie powszechne jest odczucie, potwierdzane statystykami, że nastąpiło pogorszenie. Co na to opinia publiczna stymulowana głosem polityków? Oczywiście, żąda się zwiększenia nakładów finansowych. Konsensus publiczny to w tej chwili bodaj 8% PKB, czyli około 50 mld złotych więcej niż obecnie. Nikt, rzecz jasna, nie wspomina, skąd wziąć te pieniądze, a jest to – wyjaśniam osobom mającym problem z wyobraźnią – dwa razy więcej, niż wydajemy jako kraj na naukę czy kulturę, a tyle samo co wydajemy na obronność.
Wszystkim zamyka się usta słowami „na zdrowiu nie można oszczędzać”. Nie mogę się z tym zgodzić. Państwo (każde) oszczędzać powinno na wszystkim, a środki pochodzące z podatków lub zaciąganych kredytów wydatkować rozsądnie. Co to oznacza w finansowaniu służby zdrowia? Mam kilka postulatów:
- Chciałbym wiedzieć, jaki stan służby zdrowia byłby dla nas zadowalający (chodzi o podstawowe parametry dotyczące nas wszystkich, takie jak czas oczekiwania na wizytę u lekarza i dostęp do procedur medycznych czy leków).
- Należałoby ustalić, jaki system służby zdrowia pozwoli nam najmniejszym kosztem osiągnąć ów pożądany stan. Dostęp do informacji na temat funkcjonowania systemów ochrony zdrowia, a nawet fachowców od ich wdrażania i funkcjonowania nie stanowi przecież dzisiaj problemu.
- Należy odpowiedzieć na pytanie, ile pieniędzy trzeba przeznaczyć na osiągnięcie założonego celu przy realizacji wybranego modelu funkcjonowania oraz skąd te pieniądze wziąć – wprowadzić nowe podatki czy zrezygnować z innych wydatków (jakich?).
Realizacja tych postulatów to oczywiście pozytywny scenariusz, wyraźnie sprzeczny z dominującymi obecnie poglądami. Gdyby za tymi poglądami podążać, należałoby dzisiaj dołożyć te dodatkowe 50 miliardów, a gdy stanie się to faktem i zadłużymy państwo oraz podniesiemy podatki, za kilka lat sytuacja będzie identyczna i staniemy przed podobnym wyborem. A jeśli do władzy dopuścimy wówczas populistów, to na horyzoncie pojawi się model grecki. Zaproponuję wtedy szklaneczkę uzo. Na zdrowie.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.