Problemy z komunikacją w temacie komunikacji. Felieton Adama Jaśkowa (3)

Problemy z komunikacją w temacie komunikacji. Felieton Adama Jaśkowa (3)

Kraków, a pewnie i każde miasto, w którym jeszcze działa komunikacja publiczna, rozpalają dyskusje o cenach biletów. Budżety miast, bardzo napięte już przy planowaniu wydatków na rok 2020, teraz stały się zupełną fikcją. W najgorszej sytuacji są miasta odwiedzane dawniej tłumnie przez turystów. Nie powiem, że żyły z turystyki, bo to oczywista nieprawda. Nikt nie wraca do początkowego pytania, po co w ogóle mamy komunikację publiczną.
Najpierw komunikacja publiczna była potrzebna z prozaicznego powodu, by dowozić ludzi do pracy – ludzi raczej niezbyt zamożnych do pracy niezbyt popłatnej. Potem doszedł drugi element: pojemność komunikacyjna miast. Miasta stały się większe, bardziej rozległe, a odległości do pokonania dłuższe.
W dodatku więcej osób w miastach pracuje, niż mieszka, więc trzeba dojeżdżać. Miasta, zwłaszcza te o statusie lokalnych metropolii, mają obowiązki wobec sąsiednich gmin, a nawet powiatów. Kraków zaplanował na komunikację publiczną 760 milionów złotych. Większość tych pieniędzy pochłonie komunikacja publiczna realizowana przez miejską spółkę oraz podmioty zewnętrzne.
Dla porównania, w budżecie województwa małopolskiego na publiczny transport lokalny zarezerwowano 9 milionów, czego ponad 8 przeznacza się na dotacje dla pomiotów niepublicznych realizujących zadania transportowe. Tak, to jest 1,2% tego, co samo miasto Kraków wydaje na komunikację publiczną. Jak istotna jest komunikacja publiczna dla rządu i województwa ? Gdzieś tak w 1%. No, trzeba jeszcze uczciwie dodać cztery linie kolei aglomeracyjnej. I pozdrowić tych, którym udaje się z nich korzystać.
Nieco lepiej powinno być w Warszawie, Trójmieście i na Śląsku, gdzie na komunikację publiczną składa się po kilka podmiotów samorządowych, a część zadań jest realizowana właśnie przez samorządy województw. Najkorzystniej wypada chyba Trójmiasto, ale może to tylko takie wrażenie turysty z Krakowa.
Rząd przerzuca na miasta koszty komunikacji regionalnej. Przerzuca, bo może. Czy Kraków powinien zrobić podobnie? Obciążać większymi kosztami mieszkańców gmin ościennych? Poniekąd już tak robi. Po wprowadzeniu karty mieszkańca krakowianie zyskali przywilej tańszych zakupów biletów miesięcznych. Teraz krokiem dalej byłoby zróżnicowanie cen biletów jednorazowych. Ale czy naprawdę należy mieszkańców ościennych gmin i powiatów obciążać karą za politykę rządu ? Można by uznać, że czemu nie, tym bardziej jeśli na ten rząd głosowali. Skoro jednak nie stosujemy takich rozróżnień w samym mieście, to może nie powinniśmy stosować ich wobec naszych sąsiadów?
Na razie mamy dyskusję, w której dominują ci, którzy czują się właścicielami miast. Czują się właścicielami miast, bo posiadają tam mieszkania i samochody. W związku z tym uważają, że podatki od nieruchomości powinny być niskie, opłaty za parkowanie powinny być niskie, a drogi powinny być szerokie i wyremontowane. Zapewne za pieniądze tych, którzy nie są posiadaczami mieszkań i samochodów.
Najważniejsze jest właśnie prawo do parkowania, teraz ograniczane przez miasta za pomocą opłat za parkowanie. W Krakowie większe oburzenie niż proponowane ceny biletów komunikacji miejskiej budzi wyraźnie propozycja podniesienia ceny abonamentu za parkowanie w strefie. Strefa płatnego parkowania rozszerza się znacznie i obejmuje coraz większy obszar miasta. Wielu posiadaczom samochodów nie mieści się w głowie, że ktoś mógłby żądać od nich pieniędzy za parkowanie samochodu. Ich samochodu, na ich ulicy, przy kamienicy, w której jest ich mieszkanie. Skandal, prawda? Przecież kupując mieszkanie (apartament), kupili sobie cześć kamienicy, część ulicy, część miasta. Za jednorazową opłatą wszystkie prawa i zero obowiązków.
W życiu bywa jednak czasem inaczej. Opłata abonamentowa za parkowanie w strefie dla mieszkańca (strefy) wynosi 10 zł, czyli mniej niż jedno piwo na Rynku. Ot, taki napiwek dla miasta, a w zasadzie nawet mniej niż napiwek , bo dziennie wychodzi 33 grosze. Racjonalne wydaje się ustalenie wysokości tej opłaty na poziomie ceny biletu miesięcznego na sieć komunikacji publicznej. Dziś to 69 złotych dla mieszkańca Krakowa lub 106 dla mieszkańca gmin sąsiednich. To nie tak wiele, zwłaszcza w porównaniu z ceną biletu jednorazowego: 4,60 zł, czy dwudziestominutowego: 3,40 zł.
Abonament w nowej propozycji Zakładu Transportu Publicznego miałby wynosić 30 zł miesięcznie w każdej strefie (A, B i C, październik). Dwa piwa w mieście lub jeden obiad na Rynku, taki bardziej skromny.
Wzrost kosztów ponoszonych przez miasto między innymi na komunikację publiczną daje argument, by podnieść ceny biletów przynajmniej o wskaźnik inflacji. Jednak dyskusja nad cennikiem powinna być powiązana z dyskusją o innych opłatach za użytkowanie przestrzeni miasta. I z dyskusją o prawdziwym solidaryzmie.
Trawestując mistrza Młynarskiego: nie mamy jasności w temacie komunikacji. Ani w temacie Marioli.


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!