My Polacy lubimy wirusa i wszystkich jego kolegów. A przynajmniej tak się zachowujemy – może nie w większości, ale w dostatecznej liczbie, by wirusowi wystarczało to do (prze)życia. Z wirusami tak to bywa, że jeśli one przeżyją, to nosiciel już niekoniecznie. A nasz minister chciałby zmienić hymn. Będziemy przechodzić Wisłę i Wartę w innej kolejności. Będziemy też przechodzić Odrę, bo coraz więcej rodziców nie chce szczepić dzieci. A z rzekami i chorobami jest tak samo: jedni przejdą, drudzy nie…
Temat może wyglądać na błahy i wyeksploatowany jak wagony kolei podmiejskiej, ale spróbuję spojrzeć na niego z nieco innej strony.
Ach, pojechać gdzieś, choćby do Kutna! Albo do Włoch czy Warszawy. To zresztą tuż za Włochami. Tam będzie jeszcze smutniej niż w Kutnie. Wsiąść do pociągu byle jakiego…
Stop. Nasze pociągi nie są byle jakie, to całkiem porządne pociągi. Mamy pendolino, a nawet super ekspresy niependolino, ale jeszcze bardziej wygodne w podróży.
Choć oczywiście tanio to było kiedyś.
Zarządzanie koleją jest na stałym poziomie, bardzo blisko poziomu bezwzględnego. Ale zacznijmy od samego, samiuteńkiego początku.
Bilet kupić jest dosyć łatwo, choć dosyć drogo. Ceny podstawowe poszły w górę, odniosłem jednak takie bardzo osobiste wrażenie, że limity biletów w cenach promocyjnych maleją z roku na rok. Nietanio więc, ale dosyć łatwo kupuję, płacę, nie loguję się. I nawet teraz można szybko zwrócić czy przebukować bilet. Duży plus. I minus, bo w formie wydruku bilet przyjmuje nieoczekiwanie format A4. Czemu tak? Bo tak.
Nieoczekiwanie niektóre pociągi mogą przyjechać, a nawet odjechać zgodnie z rozkładem. Proszę więc nie dać się zaskoczyć.
Wybierając się pociągiem w dalszą podróż, trzeba rozważyć sprawę zaprowiantowania. To ważne, bo nie we wszystkich pociągach dalekobieżnych jest bufet czy restauracja pod szyldem „Wars”. A czasem nawet jeśli są, to jakoby ich nie było.
Zwrócić też należy uwagę na to, czy wsiada się w miejscu startu pociągu czy też pociąg zdążył pokonać wiele stacji (albo choćby jedną, za to odległą). Mój przykład oczywiście może nie być reprezentatywny, ale zdarzyło mi się wsiąść do pociągu, który zmierzał do Gdyni przez Warszawę, tyle że niestety jechał z Rzeszowa, miał więc już za sobą postoje przynajmniej w Tarnowie i Dębicy. Niech mieszkańcy Podkarpacia mi wybaczą, ale tego dnia musiało się wybrać w podróż bardzo wielu parówkożerców, bo do Krakowa nie było już w zapasie ani jednej kiełbaski. Brakło też bułek. Został chleb i jaja. I dzięki niech będą wszystkim kurom nioskom, bo jakoś nastawiłem się na śniadanie w pociągu, choć może powinienem planować je na trawie. Na śniadanie starczy jednak przecież jajecznica i skibka chleba, a z kubkiem kawy to już prawie raj. Co prawda usłyszałem, że do Warszawy jaj może braknąć, a Wars w Warszawie magazynów nie ma. I pomyślałem – ale tylko przez chwilkę: dobrze im tak, tym warszawiakom, niech poczują, co to głód, i przypomną sobie wyklęty lud.
A może była to kara wymierzona ludziom z otwartą przyłbicą, noszącym maseczki – w torebkach, kieszeniach, walizkach? Nie musi więc nikt powtarzać za znawcą polskich dusz i duszności, Wojciechem Młynarskim: kogo udajesz, przyjacielu? Bo widać, że większość udaje trupa. To jest, oczywiście, chciałem napisać: Trumpa. Wina Freuda. Tym razem.
Gdy wracałem (nocą z wycieczki), nie spotkałem żadnego Litwina. Pojechałem zwykłym ekspresem, tradycyjną trasą przez Radom, Kielce, Miechów. Maseczki wszyscy mieli, oczywiście, w trakcie kontroli biletów. Niestety, kontrola trwała chwilkę. Polacy – a tym bardziej, jak sądzę, prawdziwi Polacy – wolą stać z wrogiem twarzą w twarz. Z przyjacielem, znajomym i nieznajomym. Przecież wirusa nikt nigdzie nie widział. Nauczony doświadczeniem, lekką kolację kupiłem na dworcu, a w Warsie (bo był) tylko czarną kawę.
W dalekich, dziwnych krajach bez paszportu covidowego człowiek nigdzie nie wejdzie. Błąkać się musi po ulicach jak ten ostatni demonstrant domagający się przestrzegania praw. A u nas wejdzie, zlekceważy i wyjdzie. Pojedzie i wróci. Dziś (6 października 2021) znowu liczba potwierdzonych zakażeń przekroczyła 2000. Powiedzieć, że wirus nas lubi, to mało. My Polacy lubimy wirusa i wszystkich jego kolegów. A przynajmniej tak się zachowujemy – może nie w większości, ale w dostatecznej liczbie, by wirusowi wystarczało to do (prze)życia. Z wirusami tak to bywa, że jeśli one przeżyją , to nosiciel już niekoniecznie. A nasz minister chciałby zmienić hymn. Będziemy przechodzić Wisłę i Wartę w innej kolejności. Będziemy też przechodzić Odrę, bo coraz więcej rodziców nie chce szczepić dzieci. A z rzekami i chorobami jest tak samo: jedni przejdą, drudzy nie…
A jakby coś, to na trzy zdrowaśki do pieca. I przejdzie. Na całkiem druga stronę. Ekspresem.
A radni sejmiku małopolskiego i tak nadają się wyłącznie do odwołania.
również na aristoskr.wordpress.com
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie