Polityczny crash test. Felieton Adama Jaśkowa (71)

Polityczny crash test. Felieton Adama Jaśkowa (71)

Powiedzieć, że król czy może prezes jest nagi, to posłużyć się eufemizmem. Rząd jest nagi, bosy, kulawy i ślepy na jedno oko, a w drugim ma daltonizm. Co było do okazania. Zamiast odrobiny realizmu (zresztą trudno się go spodziewać) rząd w trybie pilnym chce uchwalenia nowej ustawy o obronności, zapewne mającej magicznie wpłynąć na obronę kraju. Równie efektywny byłby kolejny „akt zawierzenia” boskiej pomocy.

Wszyscy zajmują się teraz Ukrainą i Rosją, która „zajmuje się” Ukrainą. Zanim przejdę do omawiania testu, który w nas uderzył, muszę przyznać, że wątpiłem, by sprawy – a w zasadzie Rosja – zaszły tak daleko. Miałem wrażenie, że Putin potraktuje Ukrainę jak zwykle, czyli instrumentalnie, jako element rozgrywki ze Stanami Zjednoczonymi i trochę z Europą.

W tej sytuacji jesteśmy jak nasi sportowcy zimowi – większość nie dojechała na igrzyska, a reszta tak bardziej została na lodzie. Sny o potędze politycznej i militarnej prysły szybciej niż zmysły. Węgrzy, nasi najlepsi partnerzy, tzn. partnerzy rządu Zjednoczonej Prawicy, trzymają się z daleka od konfliktu, a jeśli mieliby kogoś poprzeć, to raczej swojego najważniejszego (oprócz Niemiec) partnera gospodarczego, czyli Rosję. Oficjalnie – jak zadeklarował premier Orban – nie będą blokować decyzji UE, ale sami na Ukrainę żadnej pomocy nie wyślą. Czechy, którymi aktualnie rządzi europejski partner PiS-u z tej samej frakcji Europarlamentu, są rozdarte pomiędzy prezydentem a premierem. Prezydent najchętniej poparłby Rosję, premier Ukrainę, acz subtelnie. Kompromisem wydaje się ostatnia propozycja premiera Czech, by wesprzeć Słowację. Turcja, kolejny sojusznik PiS-u, ale już pozaunijny, zachowa neutralność, jakkolwiek cierpi z powodu eskalacji napięcia wokół Ukrainy. Turcy działają na dwie strony, zwłaszcza w Syrii, ale zdecydowanie nie mają ochoty walczyć na dwa fronty, zwłaszcza że sytuacja gospodarcza ich kraju pogarsza się z tygodnia na tydzień. I na tym by się kończyły mrzonki o środkowo-europejskiej mocarstwowości oraz o przywództwie Polski w „międzymorzu”. Działania Rosji ujawniły wszystkim, dokąd wpadł nasz rząd z rękami, a w zasadzie nogami również.

Nasz rząd zgłosił chęć uruchomienia artykułu 4 Traktatu waszyngtońskiego, powołującego NATO. Zgodnie z tym artykułem „strony będą się wspólnie konsultowały, ilekroć zdaniem którejkolwiek z nich zagrożone będą integralność terytorialna, niezależność polityczna lub bezpieczeństwo którejkolwiek ze Stron”. Artykuł ten nie ma realnego wymiaru militarnego, a w tym konkretnym przypadku może oznaczać, że rząd Polski chce, by kraje NATO pytały go o zdanie, a przynajmniej informowały o podejmowanych krokach. Na razie zwiększana jest obecność wojsk – głównie amerykańskich – na naszym terytorium. Część z nich zostanie zapewne na dłużej, choć nie są to siły o jakimś strategicznym znaczeniu.

Pozbawiona takiego strategicznego znaczenia wydaje się również polska armia. I niewiele tu zmieni obiecany zakup 250 amerykańskich abramsów. Wydaje się, że prowadzony od lat proces modernizacji armii skutkuje stałym obniżaniem jej zdolności bojowych, a w ostatnich latach rządów Zjednoczonej Prawicy, trzeba przyznać, proces ten przyspieszył.

Z jednej strony mamy więc komunały o suwerenności i samodzielności politycznej, z drugiej mizerię militarną i dyplomatyczny „san escobar”. Polska zadeklarowała, że przekaże Ukrainie przenośny przeciwlotniczy zestaw rakietowy, niezły i nasz, w nieznanej jeszcze ilości, choć zakładam, że więcej niż jeden. Nie będzie tego zbyt dużo, bo większa darowizna mogłaby znacząco osłabić nasz krajowy arsenał obronny.

Powiedzieć, że król czy może prezes jest nagi, to posłużyć się eufemizmem. Rząd jest nagi, bosy, kulawy i ślepy na jedno oko, a w drugim ma daltonizm. Co było do okazania. Zamiast odrobiny realizmu (zresztą trudno się go spodziewać) rząd w trybie pilnym chce uchwalenia nowej ustawy o obronności, zapewne mającej magicznie wpłynąć na obronę kraju. Równie efektywny byłby kolejny „akt zawierzenia” boskiej pomocy.

Jakie mogą, choć nie muszą, być pozytywne skutki uboczne crash testu? Amerykanie – i nie tylko – nieco życzliwiej spojrzą na sprzedaż broni dla naszej armii, co nie znaczy, że sprzedadzą ją taniej. Komisja Europejska może złagodzić swoje stanowisko wobec stanu przestrzegania praworządności przez PiS i warunkowo odmrozić część środków, zwłaszcza z Funduszu Odbudowy. Wszyscy będą patrzeć na Ukrainę, a sprawa Polska nie obchodzi wielu. Czasem mam wrażenie, że nie obchodzi części samych Polaków.
Negatywnym skutkiem ubocznym może być nieco łatwiejsza sytuacja finansowa PiS-u, co pozwoliłoby Zjednoczonej Prawicy, a raczej PiS-owi, przygotować się lepiej do wyborów. Może się okazać, że na listach Zjednoczonej Prawicy nie znajdą się ludzie od Ziobry, o czym on sam dowie się po ich rejestracji. A hasła narodowej jedności w obliczu zagrożenia zewnętrznego też mogą opozycji utrudniać racjonalną krytykę rządu, o ile w Polsce cokolwiek jest jeszcze racjonalne.

Zbliżające się wybory – jeśli PiS pod pretekstem sytuacji zagranicznej ich nie przesunie – będą kolejnym crash testem, po którym jeszcze trudniej będzie nam się pozbierać. Można współczuć mieszkańcom Ukrainy, tym bardziej że jesteśmy w znacznie lepszej od nich sytuacji i mimo wszystko z nieco lepszymi perspektywami. Coraz trudniej jednak jest pocieszać się tym, że inni mają gorzej. Marek Węcowski w ostatnim numerze „Polityki” omawia ideologiczne tęsknoty PiS-u za II RP. To prawdziwy „ideał” państwa ze wszystkimi jego wadami, które dla PiS-u stanowią jednocześnie zalety. Obyśmy pod światłym przywództwem niespełnionego marszałka nie zmierzali w kierunku takiego samego końca jak II RP.

również na aristoskr.wordpress.com


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!