Arystokracja, lud, polski spór o sądy i długi cień pewnego niemieckiego prawnika. Felieton Fryderyka Zolla (113)

Arystokracja, lud, polski spór o sądy i długi cień pewnego niemieckiego prawnika. Felieton Fryderyka Zolla (113)

W najnowszym „Tygodniku Powszechnym” Rafał Woś rozmawia z Dariuszem Karłowiczem, założycielem czasopisma „Teologia Polityczna”. Karłowicz stawia tezę, że niekiedy trzeba zerwać ciągłość prawną, aby móc ocalić ciągłość społeczną. Jak wyjaśnia, tak zwana demokracja liberalna stworzyła system, który w interesie elit – arystokracji – ma gwarantować utrzymanie status quo niezależnie od wyniku wyborów. Elementem tego systemu są zwłaszcza trybunały konstytucyjne, które przed wojną istniały tylko w Austrii i Czechosłowacji, a teraz działają niemal wszędzie.
Tezy Karłowicza nie są nowe. Należą do istoty teologii politycznej, ujęcia wywodzącego się od Carla Schmitta, który w latach trzydziestych zwalczał z całą mocą ideę sądownictwa konstytucyjnego. Sam wywiad w „Tygodniku Powszechnym” można zaliczyć do nurtu mitologii politycznej, który usiłuje znaleźć jakieś filozoficzne uzasadnienie prostego pragnienia władzy absolutnej u pewnego starszego pana z Nowogrodzkiej. Według tej wykładni sądy, tak jak każda władza, pazernie poszerzają zakres swoich wpływów. Przypomina mi się opisywana tu już kiedyś warszawska sędzia, której przydzielono do rozpatrzenia dziewięćset spraw naraz. Na czym miałoby polegać poszerzanie przez nią zakresu wpływów? Na zwiększeniu liczby spraw do tysiąca? Faktycznie, rozstrzygając o losach kilku tysięcy osób czekających na jej orzeczenia, mogłaby wtedy w ogóle nie spać, tylko napawać się swoją władzą.
Wszystkie te teorie o obronie elit przez sądy, które – przytłoczone milionami spraw – starają się w stworzonej przez polityków biurokratycznej i niezbyt efektywnej strukturze orzekać sprawiedliwie, nijak nie przystają do rzeczywistości. Słusznie filozof Karłowicz zauważa, że przed wojną było mało trybunałów konstytucyjnych. Mało było też demokracji. Upadek Trybunału Konstytucyjnego w Austrii oznaczał początek faszyzmu w tym kraju. A potem miało miejsce pewne zdarzenie, które chyba umknęło uwadze redaktora Wosia i filozofa Karłowicza: wybuchła wojna. I nagle się okazało, że uchwalone zgodnie z procedurami prawo może być bezprawne. W naszych felietonach pisał o tym Wiktor Antolak, przywołując postać Gustava Radbrucha. Trybunały konstytucyjne były reakcją na doświadczenie bezprawności prawa. Dlatego PiS musiało nasz Trybunał zniszczyć. Karłowicz ma rację, jesteśmy obecnie świadkami rewolucji. Problem w tym, że ta rewolucja nie ratuje ciągłości społecznej, ale rozbija nas jako wspólnotę i wszelkiej ciągłości kładzie kres. Kaczyńskiemu udał się jeden szczególnie perwersyjny manewr: doprowadził do znienawidzenia Trybunału Konstytucyjnego. Przekształcenie tej instytucji w legalizator bezprawia to majstersztyk czarnoksiężnika. Wyraźnie odsłaniają się tu niebezpieczeństwa wynikające ze zbyt niskich progów wyboru sędziów Trybunału. Po spustoszeniach wywołanych przez rządy PiS‑u Trybunał Konstytucyjny trzeba będzie wymyślić na nowo.
Polskie sądy nie konserwowały żadnego mitycznego systemu. Były i są takie jak całe nasze społeczeństwo – ani lepsze, ani gorsze. Odzwierciedlają nas samych. Dyskusjom o kształcie sądownictwa nie pomaga tworzenie mitologii politycznych, które mają uzasadniać władzę nowych niekompetentnych. Potrzebna jest żmudna, niespektakularna reforma zgodna z procedurami państwa prawa.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!