Wczoraj szedłem śliczną, coraz bardziej dopieszczoną ulicą Krupniczą w Krakowie. Szedłem w euforii, bo po raz pierwszy od ośmiu lat czułem, że wróciło moje państwo – że znowu jestem obywatelem wolnej, demokratycznej Polski.
Oczywiście, euforia była nieco na wyrost. Nadal u władzy jest PiS, nadal w miejscu dawnego Trybunału Konstytucyjnego znajduje się lej bezprawia, nadal działa KRS, a prezydent mianuje neosędziów. Nowo powstały rząd na pewno natknie się na przeszkody trudne do przezwyciężenia. Każdą ustawę prezydent może po prostu przesłać do Trybunału, który o niej nie orzeknie. Najgorszym scenariuszem byłoby to, gdyby powołanie rządu rozbiło się o kwestie dzielące społeczeństwo i reprezentujących je polityków.
Chciałbym, żeby zwycięskie partie opozycji były w pełni świadome zagrożeń dla państwa. Za naszą wschodnią granicą trwa wojna. W Izraelu narasta konflikt zbrojny o dalekosiężnych skutkach. Bezwzględnym priorytetem musi być teraz sprawne powołanie rządu i ułożenie zasad kohabitacji z prezydentem. Nie wolno zafundować sobie koszmaru, stawiając warunki wejścia do koalicji, które z istoty będą nie do zaakceptowania. W procesie negocjowania umowy koalicyjnej nie chodzi o toczenie symbolicznych bojów, ale o stworzenie warunków realnej naprawy państwa. Bez zgody prezydenta i tak nie da się na razie uchwalić żadnej ustawy, bo kierowanie przez niego wniosków o wstępną kontrolę konstytucyjną (nawet nie weto) zablokuje na długi czas możliwość ustawowego rozwiązania wielu istotnych problemów. Niezwykle pilną sprawą jest zjednoczenie społeczeństwa, podzielonego w stopniu zagrażającym naszemu bezpieczeństwu. W tym momencie nie wolno zrobić nic, co wywołałoby fundamentalny konflikt społeczny.
Nowy rząd powstanie w krytycznej sytuacji międzynarodowej. Orban, premier kraju formalnie będącego w UE i NATO, spotkał się właśnie z Putinem. Umacnia się sojusz chińsko-rosyjski. Słowacja, odgrywająca dotąd ważną rolę w relacjach z Ukrainą, zyskała rząd promoskalski. Polska powinna mieć zdolność konsolidowania UE w obronie Ukrainy i sama stanąć mocno na nogach. To też musi zrozumieć prezydent, jeśli nie chce sprowadzić potężnego zagrożenia dla Polski oraz całego regionu. Nie ma czasu na wielomiesięczne tworzenie rządu i paraliż władzy.
W polityce są dziś potrzebni ludzie, którzy dostrzegają wagę sytuacji. Niech nikomu nie przyjdzie do głowy nakręcanie sporów o potężnym ładunku emocjonalnym, bo rząd po prostu sobie nie poradzi i PiS wróci do władzy. Zagwarantowanie jakichkolwiek praw, w tym praw kobiet, wymaga sprawnego rządu, konsolidacji władzy i obmyślenia takiej konstrukcji państwa, która obniży ciśnienie na szczeblu centralnym. Na stole leży projekt decentralizacji państwa Inicjatywy Umowy Społecznej – droga do stworzenia systemu, który zaabsorbuje tego rodzaju problemy, przenosząc je piętro niżej. Negocjując umowę koalicyjną, trzeba patrzeć szerzej i głębiej.
Chciałbym móc nadal chodzić ulicą Krupniczą jako obywatel wolnego, demokratycznego państwa.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.