Felieton ten powstał z autentycznej troski o powodzenie protestów, bo to, co zrobił pseudotrybunał, jest sprzeczne ze wszystkimi możliwymi wartościami. Przeczytawszy jednak wczoraj, że grupa Stonewall planuje „sabotować” niedzielne msze, zastanawiam się, o co tak naprawdę toczy się walka. Zawsze mi się wydawało, że dążymy do świata, w którym wszyscy (poza skrajnościami) będą mogli żyć obok siebie w jednym społeczeństwie niezależnie od wyznawanych poglądów. A skoro tak, to nieodzowne jest wzajemne uszanowanie cudzych wartości. Wrogie nastawienie osób konserwatywnych i wierzących zazwyczaj wynika ze strachu, ignorancji, podatności na manipulację, a w przypadku osób młodych – śmiem twierdzić – również z braku zrozumienia otaczającego ich świata. To są w sumie dość biedni ludzie.
Pomyślmy tylko: jeżeli ktoś atakuje nas z irracjonalnego strachu i ignorancji, czy nie powinno mu się pokazać, że wcale nie jesteśmy groźni, pozbawieni zasad itd., i że możemy spokojnie istnieć obok siebie? Czy dobrym rozwiązaniem jest potwierdzanie tych wszystkich lęków, obaw i stereotypów? Kiedy ktoś krytykuje LGBTQ+ czy, jak teraz, prawa kobiet, spotyka się to naturalnie z ostrą reakcją, bo atakowane są najważniejsze wartości pewnej grupy. Ale czy naprawdę właściwą formą tej reakcji jest deptanie tego, co najcenniejsze dla drugiej strony?
Jednym z większych problemów we wszelkich sporach, a zwłaszcza w sporze o aborcję, jest odmawianie oponentowi choćby cienia racji. Dlatego zawsze uważałem dotychczasowy kompromis za najlepsze, co można obecnie osiągnąć w naszym podzielonym społeczeństwie. Wbrew temu, co wielu chciałoby sądzić, niewątpliwie chodzi tu o bardzo silne i ważne wartości po obu stronach. Po obu stronach są też kobiety. To nie jest tak, że jedna strona pragnie czegoś absolutnie dobrego, a druga złego. Wbrew powszechnie głoszonym oskarżeniom zwolennicy „pro-choice” nie chcą zabijać dzieci, chcą usunąć płód z ciała kobiety ze względu na ochronę jej życia, zdrowia i prawa do decydowania o sobie. Gdyby aborcja nie kończyła się śmiercią płodu i można go było uratować nawet na wczesnym etapie, przyjęto by takie rozwiązanie z otwartymi ramionami. Tak samo „pro life” nie chcą cierpienia kobiet, chcą ratować życie w sposób absolutny, uznając płód za człowieka – a tę sporną kwestię bardzo ciężko rozstrzygnąć na etapie filozofii czy bioetyki. Trzeba te rozmaite wartości ze sobą zestawić i wypośrodkować, ale przede wszystkim trzeba je wzajemnie uznać i zrozumieć. W przeciwnym razie będziemy tylko wzajemnie deptać to, co druga strona uważa w swoim życiu za istotne, i w konsekwencji, broniąc swego, skoczymy sobie do gardeł.
Mam wrażenie, że wielu ludzi krytykujących teraz Kościół nie było od dawna na mszy, a jedynie słuchało wypowiedzi Jędraszewskiego czy Gądeckiego, którzy nie powinni się w ogóle nazywać katolikami. Rozumiem w pełni krytykę Kościoła jako instytucji; sam jestem często zdegustowany polskim Episkopatem. Nie skłania mnie to jednak do poglądu, że należy przeszkadzać innym w uczestniczeniu w liturgii. Zgodnie z katolicką wiarą nie można sprawować sakramentów w dowolnym miejscu. Należy wziąć pod uwagę, że dla wielu osób Kościół jest równie ważny jak dla innych prawo do decydowania o swoim ciele. Tak, robi masę złego, ale spotkałem się również z bardzo porządnymi wypowiedziami księży. Wystarczy na przykład czytać „Tygodnik Powszechny” czy portal DEON. Czwartkowe orzeczenie wydał zawłaszczony politycznie Trybunał, kierując się przesłankami stricte politycznymi, dlatego protesty przed domem Kaczyńskiego czy Morawieckiego są jak najbardziej uzasadnione, a popularne teraz hasło ***** *** należy głosić wszędzie, gdzie się da. PiS reprezentuje antywartości, Kościół w Polsce często też, sama wiara natomiast nie. A sabotowanie mszy to atak nie na instytucję Kościoła, ale na ludzi wierzących i na to, co dla nich najcenniejsze, a często wcale nie sprzeczne z tym, czego domagają się protestujący.
Jednym z koronnych argumentów w sporze wokół aborcji jest kwestia empatii lub braku empatii. Zapomina się przy tym, że empatia to przede wszystkim umiejętność postawienia się na miejscu drugiej osoby i zrozumienia jej punktu widzenia. Tego niestety brakuje po obu stronach. Sam, gdybym nie siedział w Niemczech, pewnie chodziłbym na protesty, na ile pandemia pozwala. Wspieram postulaty kobiet, otwarcie i zdecydowanie krytykuję orzeczenie pseudotrybunału. Dlaczego więc nie mogę w niedzielę iść się pomodlić w spokoju, skoro tego potrzebuję jako osoba wierząca? Pomodlić się choćby za to, by Kościół w Polsce nareszcie przejrzał na oczy.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.