Hałasem w homofobię. Felieton Bartłomieja Swaczyny (1)

Hałasem w homofobię. Felieton Bartłomieja Swaczyny (1)

„Urzędnicy znaleźli sposób na homofobiczne i antyaborcyjne furgonetki krążące po Warszawie” – obwieszcza tytuł artykułu w dzisiejszej „Gazecie Wyborczej”.

Wielu z nas zna z własnego doświadczenia lub z doniesień medialnych ciężarówki epatujące drastycznymi zdjęciami rozczłonkowanych płodów lub rozpowszechniające nieprawdziwe tezy o związku homoseksualizmu bądź edukacji seksualnej z pedofilią. Ta publicznie uprawiana wizualna agresja i dezinformacja wywołuje w nas dyskomfort; czujemy też, że może stanowić podłoże nienawistnych aktów wobec społeczności LGBT. Pierwsza myśl: zakazać, to niedopuszczalne, nie można tolerować rozpowszechniania nieprawdy i nasycania przestrzeni publicznej drastycznymi obrazami! Zaraz jednak pojawia się szereg pytań o granice wolności słowa. Czy rozpowszechnianie każdego nieprawdziwego twierdzenia czy kontrowersyjnego obrazu ma być zakazane? A jeżeli nie, to których twierdzeń czy obrazów należy zakazać i kto miałby o tym decydować? I tak dalej. Prawdziwa jurydyczna i etyczna zagwozdka.

Dlatego, przeczytawszy wspomniany nagłówek, z uznaniem pomyślałem o władzach Warszawy, które zdołały jakoś ten węzeł gordyjski rozwikłać. Złakniony szczegółów ich nowatorskiego działania rzuciłem się do lektury. Okazuje się, że „najskuteczniejszym sposobem walki z nimi [ciężarówkami] wydaje się być art. 156 ustawy Prawo o ochronie środowiska, który zakazuje używania instalacji lub urządzeń nagłaśniających na terenie publicznym”. Gazeta donosi też, że dwukrotnie „udało się odholować” furgonetki zaparkowane zbyt blisko przejścia dla pieszych. Pełny sukces: drażniące nasze uszy, oczy i poczucie smaku treści znikną z ulic Warszawy, a może wkrótce i innych miast. Możemy odetchnąć, problem rozwiązany! Czyżby?

Trudno się oprzeć wrażeniu, że coś tutaj jest jednak nie tak. Z artykułu można wywnioskować, że „odkrycie” przepisu zakazującego używania nagłośnienia na terenie publicznym nastąpiło po kilkumiesięcznym poszukiwaniu rozwiązania problemu. Chodziło jednak nie o problem nadmiaru decybeli, ale o treść eksponowanego w przestrzeni publicznej przekazu. Dotychczas używanie w miejscach publicznych urządzeń nagłaśniających nikomu najwyraźniej nie przeszkadzało (pomijam już parkowanie w nieprzepisowej odległości od przejścia dla pieszych), a zaczęło być dokuczliwe dopiero wtedy, gdy za pomocą owych urządzeń rozpowszechniano treści, które komuś nie odpowiadały. Niby wszystko jest lege artis, ale pewien niepokój pozostaje. Granica między stosowaniem prawa a tłumieniem wolności słowa jest tu dosyć cienka. Wcale nie jestem pewien, po której stronie znajdują się w tej sprawie stołeczni urzędnicy.


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!