Byłem dzisiaj na mszy łacińskiej w katedrze wawelskiej. Lubię msze łacińskie. Przypominają o uniwersalnym powołaniu Kościoła. Można się na nich poczuć częścią światowej wspólnoty, a nie popadającej w nacjonalistyczną herezję sekty. Katedra wawelska jest też miejscem szczególnym: państwo i Kościół splatają się tu ze sobą niezwykle mocno. To nas unosi i to nam ciąży. Może właśnie te zaszłości historyczne sprawiają, że wielu wierzących, a zwłaszcza kler, nie potrafi w swoim pojmowaniu świata przeprowadzić rozdziału państwa od Kościoła. Nie jest to jednak tylko nasza przywara. Ostatnio odmówiono prawa do komunii świętej Joe Bidenowi, ponieważ Biden nie popiera ustawowego zakazu aborcji. Podobne groźby rzucano wobec prezydenta Komorowskiego w związku z jego podejściem do prawa regulującego in vitro. Są to przejawy całkowitego pomieszania porządków. To, czy coś ma być zakazane — i to zakazane przez prawo karne — zależy od wspólnoty obywateli, która ocenia kolidujące ze sobą wartości i rozstrzyga, czy w tę kolizję powinno wkroczyć prawo. Stwierdzenie, że nie powinno, wynika z przekonania, że prawo nie jest w stanie tego konfliktu wartości rozwiązać. Poglądy na to, co należy zakazać i co karać, mogą oczywiście być różne, ale nijak to się ma do misji Kościoła, którą jest prowadzenie ludzi, a raczej każdego człowieka, do zbawienia. Kościół zresztą to wie. Nie domaga się, by wszystkie przykazania wpisać do kodeksu karnego, choć każde z nich jest ważne, gdy chodzi o wiarę. Z punktu widzenia Kościoła liberalne prawo karne nie stanowi zagrożenia. Kościół nie powinien się domagać kar świeckich, ale pomagać każdemu wiernemu w drodze do Boga. Jest jeszcze kwestia narodu. Całe dzieło św. Pawła to ukazanie uniwersalnej misji Kościoła, wyjście poza narodowe opłotki. Jutro czeka nas trudny dzień. Boję się, co powiedzą niektórzy hierarchowie, zwłaszcza ten na Wawelu. Czy dalej będziemy grzęźli w nacjonalistycznym, toczonym obsesjami sekciarstwie, czy Kościół znowu zwróci się do Boga? 11 listopada to data, która nam przypomina, jak późno zdobyliśmy szansę rozpoczęcia marszu w nowoczesność. A późniejsze katastrofy zaciążyły nad nami tak bardzo, że kiedy — jak się wydawało — w końcu przeszliśmy przez morze, budując demokrację, tuż przed brzegiem dopadła nas fala niedemokratycznej, ksenofobicznej mazi. I oblepia nas coraz bardziej. 11 listopada jeszcze się nie zakończył. Nie stworzyliśmy praworządnego, demokratycznego państwa wolnych obywateli.
Lubię chodzić na mszę łacińską. Daje poczucie wspólnoty z wszystkimi ludźmi na całym świecie.
Felieton na niedzielę: przed Świętem Niepodległości. Felieton Fryderyka Zolla (37)
Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!