„Są jeszcze sędziowie w Warszawie” – napisał w „Gazecie Wyborczej” Paweł Wroński, ciesząc się, że zbudowana przez PiS Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych orzekła w sprawie protestów wyborczych to, co orzec musiała, by nie narazić się na śmieszność. Kuriozalność protestów PiS‑u bije w oczy każdego prawnika. Redaktor pisze z podziwem, że nawet sam Kaczyński musi uznać wyrok swojego sądu. Tymczasem pan prezes nie ma żadnego powodu do zmartwień. Plan zadziałał. O ważności wyborów miała orzekać ta właśnie Izba Sądu Najwyższego po to, by zdobyć potwierdzenie swojej legitymacji do bycia sądem. Kaczyński zastosował metodę win-win: albo protest wyborczy PiS‑u zostanie uznany, albo opozycja uzna to, co protest oddaliło, za sąd. Zapadające w sprawie wyborów orzeczenia stanowią istotny element procesu przejmowania systemu sądownictwa przez PiS i uzyskiwania pozoru legitymacji („są jeszcze sędziowie w Warszawie”) przez niekonstytucyjnie obsadzone organy. Rozstrzygnięcie w sprawie PiS‑owskich protestów nie mogło być inne. Pewnym probierzem będzie trudniejsza prawniczo kwestia senatora wybranego sprzecznie z prawem w miejsce zmarłego Kornela Morawieckiego. Ale i to rozstrzygnięcie nie zmieni istoty problemu. Rozstrzyga organ obsadzony niekonstytucyjnie. Niszczenie systemu sądownictwa podważa prawne umocowanie całego państwa. Dobrze, że wykształceni prawnicy się nie ośmieszyli. Nie jest to jednak standard państwa prawa.