Samorząd nasz. Felieton Adama Jaśkowa (154)

Samorząd nasz. Felieton Adama Jaśkowa (154)

Kraków za rządów PiS-u miał wyjątkową pozycję. Nie był „ich”, ale też nie był „obcy”. Nagle pojawiły się rządowe inwestycje infrastrukturalne, takie jak przebudowa linii kolejowych czy kontynuacja obwodnicy S7. W dodatku od Dziwisza Kraków dostał Dni Młodzieży, a od Sasina „Sasinadę” – pardon, igrzyska olimpijskie. Na pierwszej imprezie Kraków niemal nie stracił. Długi archidiecezji za noclegi pielgrzymów spłacił rząd ze środków na oświatę. Na Sasinadzie Kraków miał zarobić, ale skończyło się na realizacji paru inwestycji (nie tylko w infrastrukturę sportową). W sumie mały plus. I mały wstyd.

Nie raz wspominałem, że w mojej opinii poczucie wspólnoty jest obce polskiej tradycji narodowej. Socjolodzy wskazują od dawna na trudności w funkcjonowaniu wspólnot w Polsce. Uważają, że poza rodzinami jeszcze tylko wspólnoty samorządowe funkcjonują jako tako. Obawiam się jednak, że nawet te opinie są zbyt optymistyczne. Stan polskich rodzin podlega w opisach nadmiernej idealizacji, podobnie jak stan polskich samorządów.

Iluzja, że istnieje wspólnota mieszkańców na poziomie gmin czy powiatów, jest podtrzymywana przez radnych, część aktywistów, lokalne elity kształtujące resztki opinii publicznej. Może najmniejsza gmina w Polsce i jednocześnie miasto: Krynica Morska, miałby szanse na stworzenie wspólnoty, przynajmniej poza sezonem turystycznym.

Brak wspólnotowości ujawnia się przy niemal każdej dyskusji samorządu, inwestycji czy zmianie cen usług publicznych. Wszystkie konsultacje są jedynie pozorem, bo jak inaczej określić konsultowanie inwestycji dotyczącej pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców miasta, kiedy opinie wyraża kilkaset osób, czyli nawet mniej niż 1%?

Oczywiście, budowaniu wspólnotowości nie sprzyja konsekwentna centralizacja zarządzania państwem, z którą mamy do czynienia w zasadzie nieprzerwanie od czasu reformy samorządowej. Centralizacja postępowała również za rządów PiS-u, a jednocześnie towarzyszył jej klientelizm oraz podział na samorządy „nasze” i „obce”. „Nasze” dostawały tekturowe czeki, a czasem i realne pieniądze, „obce” nic.

Kraków za rządów PiS-u miał wyjątkową pozycję. Nie był „ich”, ale też nie był „obcy”. Nagle pojawiły się rządowe inwestycje infrastrukturalne, takie jak przebudowa linii kolejowych czy kontynuacja obwodnicy S7. W dodatku od Dziwisza Kraków dostał Dni Młodzieży, a od Sasina „Sasinadę” – pardon, igrzyska olimpijskie. Na pierwszej imprezie Kraków niemal nie stracił. Długi archidiecezji za noclegi pielgrzymów spłacił rząd ze środków na oświatę. Na Sasinadzie Kraków miał zarobić, ale skończyło się na realizacji paru inwestycji (nie tylko w infrastrukturę sportową). W sumie mały plus. I mały wstyd.

Oprócz tego – podobnie jak inne metropolie – Kraków miał dostęp do środków unijnych z poprzedniego okresu budżetowego. Wykorzystywał je również podobnie, robiąc użytek z kredytowania. Nie ma tu większej różnicy, jeśli spojrzeć na inne miasta, może poza tym że Kraków usilnie rozwija komunikację tramwajową.

Jak się jednak okazuje, obywatele, a może bardziej politycy – bo radni są politykami małych ojczyzn, w skrócie małymi politykami – żyją marzeniami. Dawniej śnili o igrzyskach, tych zimowych, a więc mniejszych. Przymuszeni do referendum, dopisali do niego metro. A kto by nie chciał metra? Każdy by chciał. No, może poza góralami, bo oni niczego nie chcą oprócz pieniędzy. Problem z metrem (i nie tylko) jest taki, że najpierw zamawia się opinie ekspertów, a potem i tak robi się to, co się zamarzy. Ekspertyzy postreferendalne sugerowały, że metro jest drogie, a w Krakowie jeszcze droższe. Drogie nie tylko w budowie, ale i w trakcie użytkowania, co jakoś nie przedostało się do świadomości publicznej. Okres przedwyborczy szczególnie uruchamia wyobraźnię, więc już na samym początku kampanii wyobraźnia sunie metrem.

Kolejnym i kto wie, czy nie najważniejszym, problem nie tylko Krakowa, ale i większości samorządów, jest brak wizji przyszłości. Mówiąc konkretniej, wizje rozwojowe, jakie wpisuje się na przykład do dokumentów planistycznych, studium zagospodarowania i strategii rozwojowych, bazują na doświadczeniach dwudziestowiecznych, i to nie zawsze z drugiej polowy tego wieku.

Według ogłoszonej przez GUS w sierpniu 2023 prognozy demograficznej dla Polski liczba ludności może do 2060 roku spaść z niespełna 37,7 miliona do 34 milionów, a przy najbardziej pesymistycznych założeniach nawet do 27 milionów. I trzeba pamiętać, że liczba 37 milionów jest zawyżona, bo uwzględnia część emigracji, która raczej nie wróci. Tak więc pesymistyczna prognoza jest najbardziej prawdopodobna. Dla tych, którym krakowska sukmana jest najbliższa ciału, podaję, że liczba mieszkańców Małopolski może spaść o 400 tysięcy i to w najbardziej optymistycznym scenariuszu. Według tej samej prognozy w 2060 roku prawie 1/3 mieszkańców Krakowa będzie w wieku poprodukcyjnym, czyli będzie miała więcej niż 65 lat. Wszystkie inwestycje w mieście powinny brać to pod uwagę. Planowanie podziemnych inwestycji infrastrukturalnych obarczone jest więc dużym ryzykiem. Zamiast metra trzeba budować zakłady opiekuńcze, ośrodki pomocy dziennej i hospicja. Taka jest brutalna prawda.

Wśród postulatów kadry zarządzającej placówkami oświatowymi znalazło się ograniczenie liczebności klas szkolnych do osiemnastu osób. Ten postulat zacznie się niebawem sam realizować na skutek nadchodzącego niżu demograficznego. Choć akurat nie nastąpi to w Krakowie, o ile oczywiście sprawdzi się najbardziej optymistyczny scenariusz demograficzny, na co – jak wspominałem – szanse są mniej niż małe.

Budżety miast i gmin, bardzo napięte już przy planowaniu wydatków na rok 2023 i poprzednie, teraz są już zupełną fantazją. A perspektywy na rok przyszły są takie same, nawet jeśli zrealizują się nieśmiałe prognozy o ożywieniu gospodarczym. Niestabilność finansów publicznych na poziomie centralnym przeniesie się na samorządy.

Kryzys to dobry moment na dyskusję o usługach publicznych, nie tylko tych realizowanych przez samorządy. To również dobry czas na rozmowy o podatkach. O progresji podatkowej. O zmianie podejścia do podatku od nieruchomości. Tyle że chyba nikt na takie rozmowy nie jest gotowy, a już na pewno nie klasa polityczna. Na razie mamy dyskusję zdominowaną przez tych, którzy czują się właścicielami miast. Czują się ich właścicielami, bo posiadają w miastach mieszkania i samochody. W związku z tym uważają, że podatki od nieruchomości powinny być niskie, opłaty za parkowanie powinny być niskie, a drogi powinny być szerokie i wyremontowane – zapewne za pieniądze tych, którzy nie są właścicielami mieszkań i samochodów. Najważniejsze jest właśnie prawo do parkowania, teraz ograniczane w miastach przez opłaty.

Reprezentanci takich właścicieli cieszą się z wyroku WSA uchylającego wprowadzenie Strefy Czystego Transportu. Ustanowienie jej ponowną uchwałą może się odwlec o rok, a może nawet więcej. Ten czas można jednak dobrze wykorzystać na znacznie szerszą akcję informacyjną. Może też przy okazji pojawi się refleksja, że oprócz wprowadzenia zakazów związanych ze strefą należy rozbudować transport publiczny w mieście, a może nawet bardziej transport aglomeracyjny. Wymaga to o wiele aktywniejszej roli samorządu województwa we współpracy z metropolią i okolicznymi gminami.

Na zakończenie smutny przykład zza granicy województwa. Urząd Marszałkowski w Opolu zlikwidował połączenie kolejowe z Nysy do Wrocławia przez Grodków Śląski z powodu… zbyt dużej frekwencji. Drodzy samorządowcy ze wszystkich województw, to ślepy tor.

również na aristoskr.wordpress.com


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR.

 

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!