O lekturach, które zbłądziły i nie zbłądziły pod strzechy. Felieton Adama Jaśkowa (23)

O lekturach, które zbłądziły i nie zbłądziły pod strzechy. Felieton Adama Jaśkowa (23)

Tworząc plan edukacji na nowo, trzeba przemyśleć w nim rolę lektur, by nie tylko służyły za czytanki, ale też łączyły treści z wielu przedmiotów. I nie bójmy się lekturowych rewolucji ani lektur o rewolucjach. I w ogóle, i w szczególe, nie bójmy się myśleć. Bójmy się bezmyślności.

Z dorocznych badań wynika, że w 2019 roku zatrzymał się trend spadkowy w czytelnictwie, notowany od 2004 roku. W 2005 roku wróciły do władzy ekipy postsolidarnościowe – czy to tylko korelacja? W 2019 roku 39% Polaków przeczytało co najmniej jedną książkę (w 2018 roku – 37%), od trzech lat natomiast pozostaje bez zmian liczba Polaków czytających siedem lub więcej książek rocznie (9%). Można przyjąć, że zamknięci w izolacji Polacy rzucili się do czytania i choćby chwilowo przełamali barierę 40%. Z tego wynika, że prawie 60% Polaków nie przeczytało w 2020 roku żadnej książki. Niestety, od dawna nie drukuje się książek telefonicznych, a szkoda, bo może podbiłoby to nieco statystyki.

Przyglądając się grupie czytających, trzeba stwierdzić, że jest tam znaczny odsetek – może nawet połowa – tych, którzy muszą czytać książki, bo to ich praca lub obowiązek. Ile osób z tych 40% czyta wyłącznie dlatego, że chce? I czy ma na to czas? Ciekawi mnie też kwestia, czy do grupy czytających zalicza się tych, którzy czytają dzieciom (są tacy). Podejrzewam zresztą, że większość takich ludzi zagląda z rozpędu do jakiejś innej książki – choćby z czystej ciekawości, do czytania przed snem lub dla snu.

Rządy PiS-u, dla którego system edukacji jest ważny, wymuszają poniekąd dyskusję nad tym, czego uczyć dzieci oraz jakie lektury powinno się czytać w szkołach. Dobrze jest toczyć na poważnie taką dyskusję teraz, bo gdy nadejdzie dzień zapłaty – pardon, zmiany na prawdziwe dobro, a przynajmniej na nieco mniejsze zło – warto mieć przygotowany plan działań.

Nie jestem specjalistą od edukacji, choć mam w szafie (nieużywane) uprawnienia zawodowe. Praktycznie miałem dłuższy kontakt tylko z jednym dzieckiem, które zbliża się aktualnie do końca okresu obowiązkowej edukacji. Przyznam się, choć może to grzech, że czytałem temu dziecku – co więcej, czytałem mu teksty może nie u wszystkich popularne: książki Janoscha o Tygrysku i Misiu i wierszyki Kasdepke, a na dobranoc, niespodzianka: Najdłuższa historia planety ziemia. Ilustrowane tomiszcze wystarczyło, razem z powtórkami, na wiele dobranocek. Gdy dziecko było starsze, dostało chyba z dziesięć mitologii, wszystkie w ładnych czarnych okładkach, cykl Hawkinga dla dzieci, książki Rafała Kosika o Felixie, Necie i Nice, cykl Ricka Riodana o Złodzieju Pioruna, cykl o Eragonie i oczywiście Świat dysku, a na koniec Sapkowski. Więcej grzechów nie pamiętam, choć pewnie jeszcze jakieś były. Potem wybierał lektury już samodzielnie.

Polska edukacja od lat tkwi głęboko w przeszłości. Nie jest nakierowana nawet na teraźniejszość, a co dopiero na przygotowywanie dzieci do przyszłości. PiS zaś robi wiele, i wiele jeszcze zrobi, by ten proces utrwalić i zakonserwować, czy raczej zakopać w historyczno-histerycznym mule. Z drugiej strony (jakby trochę lewej) pojawiają się próby kwestionowania kanonu lektur. Szczerze mówiąc, cały kanon, nie tylko kawałki z pustyni czy z puszczy, wrzuciłbym do kosza. Jeśli pracować nad Sienkiewiczem, to nad nowelami, które są świadectwem epoki, tak samo jak reportaże z podróży noblisty do Ameryki.

Warto jednak zadać sobie fundamentalne pytanie: do czego ma służyć kanon lektur? Jeśli do prezentacji epok literackich, to wystarczą fragmenty wybrane z długiej listy tytułów przez nauczyciela przedmiotu. Do analizy treści, do porównań, ćwiczenia się w pisaniu wypracowań i formułowaniu myśli równie dobrze nadadzą się materiały z filmów, seriali czy nawet piosenek i teledysków. Niestety, raczej nie z mediów informacyjnych, bo w nich głębszych treści już nie ma. Lektury i filmy mogą się przydać także w nauczaniu historii. Taki na przykład klasyczny Spartakus z Kirkiem Douglasem jako ilustracja upadku republiki rzymskiej. Żywot Briana jako przybliżenie początków chrześcijaństwa. Jeden z tomów Królów przeklętych Maurice’a Druona na objaśnienie systemu feudalnego przed wojną stuletnią. Materiałów jest mnóstwo, trzeba tylko inaczej określić założenia programowe i dać większą swobodę nauczycielom.

W zasadzie każda (niemal) książka przeczytana samodzielnie przez dziecko, ale też dorosłego, może być użyteczna w edukacji, o ile zdoła skłonić czytającego do namysłu. I tego właśnie powinno się uczyć w szkole: krytycznej analizy treści. Klasyczne pozycje są nudne jak flaki z olejem i zawsze już będą przegrywały z fotoplastykonem z youtuba czy netflixa. Zamiast zmuszać do czytania dzieł Szekspira (a w przekładzie Ulricha czy Paszkowskiego to już niemal tortura), lepiej pokazać film czy spektakl (choćby Kupca weneckiego z Alem Pacino). Aż żałuję, że nikt nie zekranizował Przemiłych windsorskich dam… Bo na obejrzenie opery Verdiego (Falstaff) młodzież chyba nie da się namówić. Choć może szkoda. Sam muszę się uderzyć w piersi, że taką Lalkę doceniłem dopiero w całkiem dojrzałym życiu, w dodatku po obejrzeniu doskonałego serialu Ryszarda Bera.

Ale ad rem czy wracając do naszych baranów, które to oczywiście są wśród nieczytających niczego. Tworząc plan edukacji na nowo, trzeba przemyśleć w nim rolę lektur, by nie tylko służyły za czytanki, ale też łączyły treści z wielu przedmiotów. I nie bójmy się lekturowych rewolucji ani lektur o rewolucjach. I w ogóle, i w szczególe, nie bójmy się myśleć. Bójmy się bezmyślności.

również na aristoskr.wordpress.com


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!