Nasze Ministerstwa Nauki oraz Spraw Zagranicznych od miesięcy nie mogą się dogadać co do sposobu weryfikacji umiejętności językowych. Minister nauki chciałby zostawić to uczelniom. Minister Sikorski nie chce się na to zgodzić ze względu, jak powiada, na możliwość nadużyć. Tymczasem NIK (znowu) wytknął MSZ-owi „liczne błędy i braki w systemie informatycznym MSZ”, przez co nie można sprawdzić, ile osób dostało „wizy studenckie”, ale nie pojawiło się na uczelniach. Żeby ułatwić sobie sprawę, zaostrzono w tym roku kryteria wydawania takich wiz, w związku z czym wielu potencjalnych studentów może ich w ogóle nie otrzymać.
„Hej-ho, do szkoły (wyższej) by się szło!” – śpiewałyby krasnoludki, gdyby zaliczyły polską maturę. Raport NIK-u sugeruje, że z tą naszą maturę jest trochę dziwnie. Dziwnie jest przygotowywana, dziwnie pisana i dziwnie oceniana. À propos NIK-u, ja sam będę tęsknił za prezesem Banasiem, który choć mianowany w dziwnych okolicznościach, okazał się bardzo sprawnym kontrolerem. W kwestii kontroli władzy wykonawczej spisał się o wiele sprawniej niż Sejm i Senat razem wzięci.
NIK we wspomnianym raporcie nie ocenia poziomu matur (ten raczej spada), ale poziom ich oceniania. Ustalono mianowicie, że ponad jedna szósta zdających maturę zdecydowała się zakwestionować uzyskane wyniki, a jedna czwarta z tych osób uzyskała podwyższenie punktacji. Rekordzistą w skali kraju okazała się okręgowa komisja egzaminacyjna w Poznaniu, gdzie taką decyzję podjęto wobec 40% uczniów kwestionujących swoje wyniki.
A przecież nie wszyscy niezadowoleni z ocen zażądali wglądu w swoje arkusze maturalne i złożyli odwołanie. NIK zaapelował więc do dyrektora centralnej komisji egzaminacyjnej o wzmocnienie nadzoru nad sprawdzaniem i ocenianiem egzaminów, w tym o zwiększenie skuteczności eliminowania błędów, oraz do dyrektora okręgowej komisji egzaminacyjnej w Poznaniu o „prowadzenie rzetelnej analizy ryzyk związanych z procesem sprawdzania i oceniania prac egzaminacyjnych”. Wielu nauczycieli apeluje zaś do Ministerstwa Edukacji o niezwłoczną wymianę szefa CKE, być może razem z całą komisją.
Uczniowie, którzy dobrze zdali, a także ci, którzy skutecznie zaskarżyli, mają szansę przejść z domeny ministry edukacji do domeny ministra nauki. Pomysł połącznia nauki z edukacją ostatecznie – z przyczyn zapewne politycznych – się nie zrealizował. A szkoda, bo moim zdaniem przydałoby się to i nauce, i edukacji. Albowiem powiadam wam, edukacji przydałoby się znacznie więcej nauki. I oczywiście pieniędzy.
Szczęśliwcy – lub nie, to się okaże dopiero po studiach – mają do wyboru wiele kierunków. Minister nauki chce maturzystom ułatwić życie, wyrażając zgodę na rekrutację na kierunkach lekarskich na uczelniach, które tej rekrutacji decyzją ministra prowadzić nie mogły, głównie z powodu negatywnej oceny wydanej przez Polska Komisję Akredytacyjną. Środowisko lekarskie krytykuje ministerstwo. Ponieważ decyzja ta ma dotyczyć płatnych studiów na prywatnych uczelniach, proponuję kompromis: ministerstwo podtrzyma zgodę pod warunkiem, że przyszli absolwenci tych kierunków nie będą praktykować na terenie Polski.
À propos Polski: wiele uczelni, nie tylko prywatnych, zarabia (nieźle) na kształceniu studentów z zagranicy, w tym spoza krajów UE, a nawet OECD. Kandydaci na studia powinni wykazać się znajomością języka wykładowego, najczęściej polskiego, na poziomie co najmniej B-2. Nasze Ministerstwa Nauki oraz Spraw Zagranicznych od miesięcy nie mogą się dogadać co do sposobu weryfikacji umiejętności językowych. Minister nauki chciałby zostawić to uczelniom. Minister Sikorski nie chce się na to zgodzić ze względu, jak powiada, na możliwość nadużyć. Tymczasem NIK (znowu) wytknął MSZ-owi „liczne błędy i braki w systemie informatycznym MSZ”, przez co nie można sprawdzić, ile osób dostało „wizy studenckie”, ale nie pojawiło się na uczelniach. Żeby ułatwić sobie sprawę, zaostrzono w tym roku kryteria wydawania takich wiz, w związku z czym wielu potencjalnych studentów może ich w ogóle nie otrzymać. Czyżby MSZ dbało w ten sposób o to, by polskie uczelnie nie zostały zalane przez obcokrajowców? A przy okazji niejako pozbawia je dodatkowych przychodów. W tenże sposób równocześnie MSZ chroni naszych sąsiadów, głównie Ukrainę i Białoruś, przed drenażem mózgów, bo prędzej studiujący w Polsce wyjadą w głąb UE, niż wrócą do swoich ojczyzn. A część oczywiście zostałaby u nas, pracując dla siebie i dla Polski. O ile oczywiście minister Sikorski ich do nas wpuści. Na razie w blokowaniu im wjazdu jest na pewno skuteczniejszy niż brunatne bojówki ochrony granic (zachodnich).
Również na aristoskr.wordpress.com
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.