A teraz z innej beczki… Felieton Adama Jaśkowa (222)

A teraz z innej beczki… Felieton Adama Jaśkowa (222)

Prezydent powinien być wybierany przez Zgromadzenie Narodowe na jedną i niepowtarzalną kadencję. A w zasadzie powinien być wybierany przez Sejm, bo Senat jako izba braku refleksji jest zupełnie zbędny. To gwarantowałoby Prezydentowi niezależność polityczną. Powinien pełnić funkcje symboliczne i reprezentacyjne. Powinien podpisywać ustawy i ewentualnie odsyłać je do Trybunału Konstytucyjnego. To rząd i parlament powinny w całości ponosić odpowiedzialność za kształtowanie systemu prawnego.

And Now for Something Completely Different… – jak powiedzieliby członkowie grupy Monty Python’s Flying Circus, gdyby ich zaproszono na inaugurację naszego całkiem nowego prezydenta. Choćby się wydawało, że łatwo wygrał – tym bardziej że zwycięstwo zawdzięcza głównie przeciwnikom – teraz zaczynają się schody, jak powiedział Wieniawa Długoszewski, chcąc wjechać konno do Adrii.

Część winy ponosi tu Aleksander Kwaśniewski, choć cały czas jest oceniany jako najlepszy ze wszystkich prezydentów. W sondażu dla Onetu na pytanie, kto był najlepszym prezydentem, 39% odpowiedziało „Aleksander Kwaśniewski”, 19% – „nie mam zdania/nie wiem”, 15,4% – „Lech Kaczyński”, 15% – „Andrzej Duda”, 6,9% – „Lech Wałęsa”, a 4,3% – „Bronisław Komorowski”. Wygląda na to, że Bronisław Komorowski zapisał się w pamięci wyborców najsłabiej albo też najsilniej zapisała się w ich pamięci jego spektakularna porażka, której nie przebiły nawet obie porażki Trzaskowskiego.

Ale wróćmy do (prze)win Kwaśniewskiego. Zakres kompetencji Prezydenta, kształt jego prerogatyw, formował się w komisji konstytucyjnej Sejmu. Gdy przewodził jej sam Kwaśniewski, przeważała tendencja do ograniczania kompetencji i uprawnień tego urzędu. Mieliśmy wtedy wszyscy w pamięci falandyzację prawa uprawianą przez Wałęsę i jego nadwornego prawnika. Punkt widzenia komisji zmienił się po wyborze Kwaśniewskiego na prezydenta. Jego uprawnienia zaczęły w komisji ponownie rosnąć, aż urosły do kształtu, który ostatecznie mamy w Konstytucji z 1995 roku. Prezydent nominuje, powołuje i podpisuje (lub nie) ustawy. Wszystkie wady naszego systemu prezydenckiego objawiły się w całej okazałości w pałacu Andrzeja Dudy. Starsi zatęsknili za finezją prof. Falandysza.

Skoro czeka nas pięć lub nawet dziesięć lat prezydentury dr. Nawrockiego, a po nim przecież może być jeszcze ciekawiej, może warto powrócić do pierwotnych koncepcji i pozostawić temu urzędowi tylko niezbędne kompetencje i właściwy wymiar. Zgadzam się z obecnym prezydentem połowicznie: tak dla nowej konstytucji, tak dla euro. Co do kształtu nowej konstytucji możemy się, co prawda, diametralnie różnić.

Uważam, że w naszym systemie politycznym nie jest potrzebny Prezydent z tak dużymi kompetencjami, w dodatku wybierany w wyborach powszechnych. Przez większość trwania III RP mamy do czynienia z kohabitacją, ostatnio coraz trudniejszą. A jeśli się zdarza, że rząd i prezydent należą do tej samej formacji politycznej, to działalność tego drugiego sprowadza się do symbolicznej roli notariusza. Trzeba przyznać, że zawahania Andrzeja Dudy, choć nieliczne, były jednak w sumie korzystne dla systemu politycznego. Jednak bilans tej dziesięcioletniej prezydentury jest głęboko ujemny.

Prezydent powinien być wybierany przez Zgromadzenie Narodowe na jedną i niepowtarzalną kadencję. A w zasadzie powinien być wybierany przez Sejm, bo Senat jako izba braku refleksji jest zupełnie zbędny. To gwarantowałoby Prezydentowi niezależność polityczną. Powinien pełnić funkcje symboliczne i reprezentacyjne. Powinien podpisywać ustawy i ewentualnie odsyłać je do Trybunału Konstytucyjnego. To rząd i parlament powinny w całości ponosić odpowiedzialność za kształtowanie systemu prawnego. Prezydent powinien być również pozbawiony inicjatywy ustawodawczej. Wszystkie jego decyzje związane z powoływaniem osób na istotne stanowiska państwowe powinny wymagać kontrasygnaty. Jednym słowem, nasz system polityczny powinien być demokracją parlamentarną (parlamentarno-gabinetową), a nie systemem mieszanym z istotną, zwykle przeszkadzająco-hamującą rolą Prezydenta.

Takim prezydentem mógłby być niemal każdy, choć zapewne nie każdy powinien nim zostać. Warto też rozważyć rolę Trybunału Konstytucyjnego. Od dawna jest to instytucja stricte polityczna, a nie prawna. Sędziowie stoją na straży własnych, często już archaicznych poglądów, a nie prawa, zwłaszcza we współczesnym jego rozumieniu. Trybunał stał się trzecią i najważniejszą izbą parlamentu, choć wcale nie najmądrzejszą czy najbardziej rozsądną. Należałoby przed powołaniem jego sędziów urządzać publiczne przesłuchania z udziałem organizacji społecznych, a przede wszystkim przywrócić Sejmowi prawo ostatecznej akceptacji rozstrzygnięć Trybunału kwalifikowaną, a może nawet konstytucyjną większością głosów.

Czy te zmiany są możliwe? Obecnie raczej nie. W przyszłości też raczej nie sądzę. Problem w tym, że są niezbędne.

Również na aristoskr.wordpress.com


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!