Nie wymagam od prezydenta, by miał poglądy i bronił jakiejś sprawy. Akurat wolałbym na tym stanowisku minimalistę, nieprzejawiającego inicjatyw. Lepiej, żeby prezydent nie prowadził własnej polityki, bo od tego mamy rząd i premiera – raz lepszy i lepszego, raz gorszy i gorszego. Wystarczy mi prezydent, który zna Konstytucję i jej przestrzega. Bez ambicji, bez fobii, bez misji. Po prostu uczciwy notariusz.
„I have a dream” to część amerykańskiego mitu – akurat ta w miarę pozytywna. Prawie dwieście lat po powstaniu wzorcowej amerykańskiej demokracji i niemal sto lat po zniesieniu niewolnictwa w tejże Martin Luter King zamarzył sobie zniesienie segregacji rasowej. Wielu amerykańskim politykom śnił się bóg, który do nich mówił albo przynajmniej tak oni mówili. Martin miał marzenie, które poruszyło Amerykę i doprowadziło do jedynej dotąd prawdziwej rewolucji w USA.
Moje marzenie jest malutkie. Choć może nie mniej rewolucyjne. Marzy mi się prezydent RP, który przeczyta Konstytucję, w dodatku przeczyta ją ze zrozumieniem. Przeczyta też teksty współautorów Konstytucji, by lepiej zrozumieć znaczenie przepisów, których ma bronić.
Urzędującym dotąd prezydentom stanie na straży Konstytucji wychodziło nie najlepiej. Może najlepiej Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, ale on po części był współautorem tej ustawy – jeśli nie wszystkich jej liter, to na pewno ducha. Większym problemem za jego kadencji było nierealizowanie zapisanych w Konstytucji zadań niż naruszanie jej postanowień.
Potem przyszedł brat swojego brata, dla którego wykonywanie braterskich próśb i poleceń było ważniejsze niż prawo, a nawet sprawiedliwość. Ta posłuszna postawa doprowadziła do katastrofy – w przenośni i również dosłownie.
Jego następca Wielki Łowczy nie był urodzony pod szczęśliwą gwiazdą. Największym sukcesem tego prezydenta było pokonanie w wyborach Jarosława. Potem to już tylko mniejsze i większe porażki. Największą z nich było referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych, które okazało się gwoździem do wyborczej trumny, czyli ostatniej jego katastrofy.
Prawdziwą katastrofą okazał się jednak jego następca: cichy, nieśmiały prawnik z Krakowa. Jan Duda senior mówił skromnie o sobie, że wychował syna jak Józef Jezusa. A przynajmniej się starał. Na pewno miał większy wpływ na przyszłego prezydenta niż wykładowcy Uniwersytetu Jagiellońskiego, pod których kierunkiem tenże studiował prawo. I Duda senior nigdy za Dudę juniora nie przepraszał, był dumny jak pawie belwederskie. Przepraszali niektórzy prawnicy z UJ. Promotor powiedział, że mu wstyd za doktoranta. Cóż, uniwersytet miał wielu absolwentów ale chyba ten najbardziej go osławił…
Jeśli więc wybrany w tę niedzielę prezydent będzie chciał choć odrobinę bronić Konstytucji, to poprzeczka do pokonania w zasadzie leży na ziemi.
Mam małe marzenie, że nowy prezydent, stojąc na straży Konstytucji, będzie również pilnował koalicyjnego konsensusu. Nie podpisze ustawy przegłosowanej wbrew części koalicji na spółkę z częścią opozycji. Tak mi się marzy. Nie wymagam od prezydenta, by miał poglądy i bronił jakiejś sprawy. Akurat wolałbym na tym stanowisku minimalistę, nieprzejawiającego inicjatyw. Lepiej, żeby prezydent nie prowadził własnej polityki, bo od tego mamy rząd i premiera – raz lepszy i lepszego, raz gorszy i gorszego. Wystarczy mi prezydent, który zna Konstytucję i jej przestrzega. Bez ambicji, bez fobii, bez misji. Po prostu uczciwy notariusz.
Takie mam marzenie…
Również na aristoskr.wordpress.com
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.