Nie spodziewam się wzrostu zaufania do polityków ani w tym roku, ani w latach następnych. Nie wygląda na to, by politykom jakoś na tym zależało, a przynajmniej nie widać żadnych działań podejmowanych w tym zakresie. Być może na zaufaniu zależy politykom Lewicy, ale akurat ich wyborcy deklarują z góry poparcie dla innego kandydata, któremu zresztą też nie ufają. Błędne koło. Bez szans na przełamanie. Przynajmniej w bliskiej perspektywie.
Podstawowym problemem polskiego społeczeństwa jest kwestia zaufania. Elita polityczna, która wyłoniła się po roku 1989, nigdy do końca nie ufała społeczeństwu – poniekąd słusznie, skoro nowy system powstał w wyniku politycznego oszustwa. Społeczeństwo chciało lepszego życia, takiego, jak w kolorowych filmach, na przykład w „Pogodzie dla bogaczy”. Ludzie czekali na odrobinę wolności i towary z Peweksu. Dostali na początek kryzys, o jakim opowiadali im dziadkowie, żyjący w międzywojniu, kiedy jeszcze nie wiedziano, że to tylko międzywojnie.
Nieufność ta ujawniła się w już trakcie wyborów w 1991 roku, czyli pierwszych w pełni demokratycznych. Zaufanie do demokracji wyraziło wtedy zaledwie 43% uprawnionych do głosowania, z czego część zagłosowała na SLD, wtedy ugrupowanie w całości postpeerelowskie. A przecież w czerwcowych wyborach w 1989 roku wzięło udział aż 62% uprawnionych. Ten wynik udało się pobić dopiero w wyborach parlamentarnych z 2023 roku. W roku 1991 SLD uzyskało drugi wynik w rozdrobnionym parlamencie, nieznacznie tylko ustępując głównej sile odpowiedzialnej za transformację, czyli Unii Demokratycznej. To był zresztą największy sukces tej partii, który doprowadził do utworzenia mniejszościowego gabinetu Hanny Suchockiej, chyba jednego z najgorszych rządów, przynajmniej do czasu rządu Marcinkiewicza.
W rankingu najbardziej poważanych zawodów (ostatni za rok 2024) politycy wygrywają jedynie z influencerami, a przecież to badanie przeprowadzono po zwycięstwie Koalicji 15 Października. Zaufanie – czy raczej jego brak – do polityków utrzymuje się na stabilnie niskim poziomie bez względu na to, kto rządzi. Trzeba jednak przyznać, że minister w porównaniu z rokiem 2023 awansował o kilka pozycji, wyprzedził nawet księdza i zajął ostatecznie dziesiątą pozycję. Od końca. Czy utrzyma ją w tegorocznym badaniu? Lekko nie będzie, choć za sobą nie ma kandydatów, którzy mogliby go łatwo wyprzedzić. Co ciekawe, jeden z większych awansów na liście: z miejsca dwunastego na dziewiąte, zaliczył robotnik wykwalifikowany.
Niskiemu poziomowi zaufania do klasy politycznej towarzyszy obojętność wobec ekscesów, występków czy nawet przestępstw popełnianych przez polityków.. Społeczeństwo wie, że nie powinno tu oczekiwać zbyt wiele. W tym aspekcie Polacy bardzo przypominają społeczeństwo amerykańskie. Stąd między innymi wziął się sukces Trumpa, który pozował na kandydata antysystemowego, choć przecież cieszył się poparciem niemal całej Partii Republikańskiej. Zanim został po raz pierwszy prezydentem, ubiegał się o elekcję w roku 2000, ale finalnie nie wystartował. W 2015 przyłączył się do Republikanów, by w 2016 pokonać Hilary Clinton, którą skutecznie udało się przedstawić jako kandydatkę amerykańskich elit. Co przyszło łatwo, bo Clinton tylko cudem mogłaby uchodzić za reprezentantkę już nawet nie amerykańskiego interioru, ale przeciętnych Amerykanów z obu oceanicznych wybrzeży.
Rafał Trzaskowski przypomina Hilary Clinton, choć może mieć więcej szczęścia. Niemniej nasz mały nadwiślański „Trump” już teraz narzuca swoją narrację. A w zasadzie nawet nie tyle sam narzuca, ile niemal wszyscy kandydaci mówią Trumpem/ Mentzenem, nawet ku lekkiemu zadziwieniu mainstreamowych mediów. Choć akurat te media nie powinny być zadziwione, bo również one przygotowały grunt, czy raczej nawóz, na którym szybko wzrasta Konfederacja.
Jedno jest już pewne: obojętne, z kim przyjdzie się zmierzyć w drugiej turze Rafałowi Trzaskowskiemu, narracja Konfederacji i tak zdominuje pojedynek. Bo to dzisiejsi wyborcy Konfederacji zdecydują o wyniku: albo popierając jednego z dwóch kandydatów, albo wybierając pomiędzy dwójką kandydatów „obcych”, albo zostając w domu, gdy ostatecznie do pojedynku stanie obywatel Nawrocki. Ciekawym eksperymentem byłoby wybieranie pomiędzy Trzaskowskim i Mentzenem. Dla sporej grupy wyborców, nie tylko tych popierających PiS, takie doświadczenie byłoby – obawiam się – nieco traumatyczne, ale przebieg kampanii mógłby być interesujący, gdyby obaj kandydaci stanęli przed wyzwaniem, by przekonać do siebie prosocjalnych wyborców PiS. Kto wie, czy takie rozwiązanie nie byłoby najlepsze. A przynajmniej bardziej zajmujące niż bieżąca kampania.
Nie spodziewam się wzrostu zaufania do polityków ani w tym roku, ani w latach następnych. Nie wygląda na to, by politykom jakoś na tym zależało, a przynajmniej nie widać żadnych działań podejmowanych w tym zakresie. Być może na zaufaniu zależy politykom Lewicy, ale akurat ich wyborcy deklarują z góry poparcie dla innego kandydata, któremu zresztą też nie ufają. Błędne koło. Bez szans na przełamanie. Przynajmniej w bliskiej perspektywie.
Również na aristoskr.wordpress.com
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR.