Zaniepokojenie. Felieton Grzegorza Wiśniowskiego (15)

Zaniepokojenie. Felieton Grzegorza Wiśniowskiego (15)

Osiem miesięcy rządzenia to z pewnością nie jest okres, w którym można zrobić wszystko czy nawet bardzo dużo w perspektywie całej czteroletniej kadencji. Ocena dokonań musi, rzecz jasna, uwzględniać otoczenie polityczne, w tym wrogość prezydenta wobec przywrócenia demokratycznych norm czy kalendarz wyborczy: po wyborach samorządowych i europejskich, a przed prezydenckimi. Niemniej skala zaniechań obecnego rządu czy wręcz odwrót od – wydawałoby się – oczywistych kierunków, w których Polska powinna podążać, budzi niepokój, a nawet trwogę.

Na mojej liście zarzutów nie ma kwestii, o których teraz najgłośniej. Rozliczenie rządzącej do niedawna ekipy z łamania prawa oraz z największej w polskich dziejach grabieży i marnotrawienia majątku publicznego jest potrzebne i powinno być szybsze, musi jednak też być skuteczne, czyli zgodne z zasadami praworządności. Lepiej więc, żeby trwało dłużej, ale obroniło się przed wszystkimi instancjami niezależnych sądów i trybunałów w Polsce i Europie. Nie będę również zarzucał rządowi niespełnienia wielu obietnic, których realizacja obciążyłaby państwo – już i tak po latach rozpasania i grabieży PiS-owskiej poddane procedurze nadmiernego deficytu – kolejnym długiem.

Uważam, że to, co udało się zrobić, np. skokowy wzrost wynagrodzeń budżetówki, a zwłaszcza nauczycieli, było bardzo kosztownym, ale niezbędnym gestem przywrócenia godności grupom zawodowym uznawanym przez PiS za wrogie, a więc niegodne szacunku. Analiza kondycji ekonomicznej państwa jasno jednak wskazuje, że następne ogromne transfery finansowe muszą zostać wstrzymane, w przeciwnym razie państwo zbankrutuje. Transfery takie – ewidentnie potrzebne i po ludzku sprawiedliwe – powinny odtąd się odbywać poprzez weryfikację (czytaj: ograniczenie) aktualnie realizowanych wydatków. Rząd powinien wyraźnie powiedzieć, że środki na różnego rodzaju pomoc nie przysługują milionerom. Nie może być tak, że z programu 800+ prawie dwukrotnie więcej pieniędzy jest kierowanych do 10% najbogatszych rodzin niż do 10% najbiedniejszych. Wynika to oczywiście z liczby dzieci w rodzinach. Dla bogatych przyznane 800 zł nie znaczy nic, a dla budżetu państwa ma taką samą wagę jak 800 zł przekazywane najbiedniejszym. Oczywiście, całkowicie rozsądny jest postulat uzależnienia wysokości przekazywanej zapomogi od aktywności zawodowej rodziców. Niestety, brak obecnie sygnałów o pracach nad tym zagadnieniem.

Na liście spraw niepokojących mam również kluczową kwestię z zakresu wspomnianej praworządności. W tym obszarze nie ma miejsca na kompromis z bezprawiem. Nie uzdrowimy państwa bez jasnego stwierdzenia, że osoby powołane lub awansowane na stanowiska sędziowskie w procedurze z udziałem neoKRS, czyli nieosadzonej w Konstytucji instytucji zależnej od woli polityków jednego ugrupowania, nie są sędziami i że wszystko, co robią w sądach, jest bezprawne. Mam nadzieję, że falstart, jakim było włączenie neosędziów do wyboru członków KRS, to mało (na szczęście) kosztowny epizod, z którego wyciągnięto wnioski.

Najważniejszym powodem powstania tego tekstu są jednak inne, słabo uświadamiane, a nawet pomijane z premedytacją w publicznej debacie zjawiska, które zahaczają o kwestie ustrojowe i bezpośrednio dotyczą kondycji państwa polskiego w przyszłości.

Na początek sprawa przyjęcia europejskiej waluty, euro. Rzecz dawno rozstrzygnięta przez Polaków w referendum akcesyjnym, jednak bez zobowiązania do realizacji w określonym terminie. Euro zostało w ostatnim dziesięcioleciu skutecznie obrzydzone Polakom przez PiS i przez jeszcze bardziej oszalałych nacjonalistów. Niestety, nowy rząd nie uczynił niczego, by to nastawienie zmienić. Przeciwnie, poprzez oświadczenia ministrów wpisuje się wyraźnie w PiS-owską propagandę. Jako główny powód swojej niechęci do euro Polacy wskazują groźbę drożyzny, a przecież najwyższą inflację w Europie w ostatnich kilku latach odnotowano w Czechach, Polsce i na Węgrzech, czyli tam, gdzie euro nie ma. Nikt w publicznej dyskusji nie wspomina, że w strefie euro oprocentowanie kredytów hipotecznych tam, gdzie nie ma publicznego ich dotowania, jest na poziomie 2–3%, kilka razy niższym niż w Polsce. Nikt też nie podaje argumentu, który obecnie nabiera coraz większej wagi wobec poważnego zagrożenia ze strony rosyjskiej: w przypadku ataku zewnętrznego na Polskę nasza obecność w strefie euro spowoduje, że zaatakowane zostaną bezpośrednio gospodarki całej strefy i wszystkie kraje będą miały kolejny powód do wspierania naszego kraju. Może to być zabezpieczenie nie mniej istotne niż przynależność do paktu obronnego. Nie mówi się również o korzyściach ekonomicznych dla gospodarki, przewyższających koszty i ryzyka związane z wprowadzeniem waluty europejskiej.

Niepokoi mnie też metoda depisyzacji państwa. Z urzędów i instytucji znikają wprawdzie PiS-owscy działacze, ich rodziny i znajomi umieszczeni tam bez niezbędnych kwalifikacji i doświadczenia, ale nadal prawie nic nie wiadomo o transparentnych procedurach naboru na te stanowiska, za to wiele się słyszy o partyjnych lub prywatnych zależnościach przy ich obejmowaniu przez nowe osoby. Ufam, że przynajmniej kryterium kwalifikacji jest tutaj zachowywane.

Rząd niestety kontynuuje fatalną praktykę podejmowania decyzji o ogromnym znaczeniu dla publicznych finansów bez sięgnięcia po szczegółowe analizy. O ile budowa CPK była poprzedzona jakimiś badaniami (chociaż nie znam żadnego profesjonalnego opracowania broniącego tej inwestycji), o tyle pomysł organizacji letnich igrzysk olimpijskich bez jakiegokolwiek szacunku kosztów i potencjalnych zysków wydaje się niczym nie różnić od PiS-owskiego przekopu mierzei czy budowy elektrowni w Ostrołęce – poza, rzecz jasna, wielokrotnie wyższą ceną.

Na koniec kwestia o potężnym, ale niedocenianym znaczeniu dla naszej przyszłości. Największy w polskich dziejach sukces gospodarczy (dlaczego nie uczy się o tym w szkołach?) zawdzięczamy śmiałym, choć na początku kosztownym reformom gospodarczym wprowadzającym gospodarkę rynkową. Wolny rynek oparty na prywatnej własności dokonał cudu – bo tak ów polski sukces jest odbierany wszędzie poza Polską. Do dokończenia pozostawało jedno: prywatyzacja państwowych firm działających na wolnym rynku. Własność publiczna w gospodarce jeszcze przed ostatnimi rządami PiS-u była najwyższa wśród najbogatszych państw świata zrzeszonych w OECD. To właśnie spowodowało najbardziej patologiczne ekscesy: powierzanie ogromnego majątku partyjnym nominatom, ich rodzinom i znajomym, w tym ingerowanie w rynek wobec problemów państwowych molochów poprzez łączenie firm nieefektywnych z firmami jeszcze przynoszącymi zyski czy składanie zamówień państwowych pod przykrywką wspierania obronności lub rezerw państwowych. Po wielu latach nikt nie chce przyjąć do wiadomości tego, co oczywiste: przy tylu publicznych podmiotach rynkowych nie jest możliwe znalezienie kompetentnych managerów i kontrola sposobu zarządzania przez nich majątkiem. Kolejni Misiewicze i Obajtkowie zapewne i dziś udowodniają, że taki model gospodarczy zawsze kończy się źle. Wszystko to naturalnie ze strachu przed zakazanym słowem na literę „p”. Nikt nie planuje prywatyzacji upaństwowionych podmiotów. Zapłacimy za to wszyscy – pieniędzmi, a może czymś więcej.


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!