Polskie wybory samorządowe są najmniej proporcjonalne i demokratyczne ze wszystkich rodzajów wyborów, pomijając oczywiście Senat, który należy zlikwidować. Pytanie tylko, czy należy go zlikwidować razem z senatorami. Proszę wybaczyć rewolucyjne marzenia frankofila.
Zbliżające się wybory samorządowe skłaniają do rozważań. Media zapraszają ekspertów do komentowania, a ci skupiają się głównie na zmianach wprowadzonych przez PiS, szczególnie zaś na dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów. Eksperci uważają ograniczenia kadencji za szkodliwe. Takie samo ograniczenie dla prezydenta RP nie budzi kontrowersji. Eksperci sugerują, by podnosić wymogi dla kandydujących po raz trzeci, na przykład by musieli osiągnąć lepsze wyniki w pierwszej turze – 60%, a nie 50%.
Co ciekawe, dyskusji nie wzbudzają starostowie i marszałkowie sejmików, wyłaniani – jak wiadomo – w inny sposób, przez rady powiatów i sejmiki wojewódzkie. Co może dziwić niektórych, urzędy powiatowe i samorządy województw działają, mimo że ich organy wykonawcze nie pochodzą z wyborów bezpośrednich. Albo inaczej: miasta i gminy też powinny ocaleć, gdyby zdecydowano się wrócić do wybierania ich organów wykonawczych przez rady gmin. Bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów to najgorsza pamiątka po rządach SLD. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu większości polityków to się podoba.
Polskie wybory samorządowe są najmniej proporcjonalne i demokratyczne ze wszystkich rodzajów wyborów, pomijając oczywiście Senat, który należy zlikwidować. Pytanie tylko, czy należy go zlikwidować razem z senatorami. Proszę wybaczyć rewolucyjne marzenia frankofila.
W wyborach do sejmiku małopolskiego w roku 2018 prawie 24% głosów zostało zmarnowanych: oddanych na komitety, które nie uzyskały ani jednego mandatu. Dla porównania, w ostatnich wyborach do Sejmu takich głosów było niespełna 4%. Prawie jedna czwarta głosujących w wyborach do sejmiku nie ma więc tam swoich reprezentantów, w porównaniu do 4% głosujących w wyborach do Sejmu (to mniej, niż wynosi próg wyborczy). Wygląda na to, że o ile Sejm jest władzą demokratycznie wybraną i reprezentatywną (pomijając wady ordynacji wyborczej), o tyle sejmik małopolski (i inne podobnie) już niekoniecznie.
W wyborach do Rady Miasta Krakowa 15% wyborców nie uzyskało swojej reprezentacji. Był to jednak wynik wyjątkowy, gdyż Jacek Majchrowski startował jako reprezentant szerokiego frontu, wspierany przez koalicyjny komitet wyborczy. W wyborach w 2014 roku „straconych” głosów było już normalnie 20%. Trzeba też wziąć pod uwagę, że frekwencja w tych wyborach wynosi około 50%, czyli radni Krakowa reprezentują co najwyżej 40% osób uprawnionych do głosowania. To już ewidentnie tyrania mniejszości.
Z czego to wynika? Po pierwsze, z tendencji do ograniczania liczby radnych. Wiadomo, mniej radnych to mniejsze wydatki. Ale mniej radnych to również mniej proporcjonalne wybory. Po drugie, z wielkości okręgów wyborczych. W gminach do 20 tysięcy mieszkańców sprawa jest prosta: wybory są większościowe. W gminach powyżej 20 tysięcy okręgi wyborcze mogą liczyć od pięciu do ośmiu mandatów. W okręgach pięciomandatowych mandaty zwykle uzyskują maksymalnie trzy komitety. W okręgu ośmiomandatowym szansę na mandaty mają cztery komitety, a przy dużym rozdrobnieniu głosów nawet pięć. Łatwo zapominającym przypominam, że w ubiegłorocznych wyborach do Sejmu dostało się pięć komitetów, z czego dwa miały wynik poniżej 10%. W wyborach samorządowych takie wyniki w okręgach nie dawałyby ani jednego mandatu.
W wyborach do rad powiatów okręgi liczą od trzech do dziesięciu mandatów. W tych najmniejszych jest miejsce na dwa komitety wyborcze. Mając więc np. 20% głosów, można tam nie uzyskać ani jednego mandatu. Najłatwiej, wydawałoby się, zapewnić pluralizm w sejmikach – oczywiście w tych okręgach, w których faktycznie będą okręgi liczące dziesięć i więcej mandatów.
Reasumując: samorządność w Polsce oparta jest na najmniej proporcjonalnych i najmniej demokratycznych zasadach wyborczych. W dodatku jednoosobowe organy gmin mają dominującą pozycję nad ciałami uchwałodawczymi. Są w stanie rządzić gminami nawet bez stabilnego poparcia rad. I rządzą.
Co więc robić, by poprawić demokrację i samorządność – oczywiście, o ile ktoś (z polityków) by zechciał? Po pierwsze, znieść bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów. Po drugie, wprowadzić w gminach poniżej 20 tysięcy mieszkańców wybory proporcjonalne i uczynić całą gminę jednym okręgiem wyborczym. Po trzecie, zwiększyć liczbę radnych wszystkich szczebli samorządu o co najmniej 10%. Po czwarte, poszerzyć okręgi wyborcze tak, by nie mogły być mniejsze niż ośmiomandatowe.
To wszystko można wypracować i uchwalić tak, by obowiązywało od następnej kadencji samorządu. Oczywiście znów czteroletniej.
również na aristoskr.wordpress.com
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR.