Wydaje mi się czasami, że społeczeństwo zapomina o Ukrainie, wypiera traumę i tragedię z pamięci, zaabsorbowane już innymi konfliktami lub po prostu życiem codziennym. Wracamy do wrodzonej nienawiści do człowieka, nie mamy już chęci niesienia pomocy ani nawet mówienia o tym, co przez cały czas dzieje się na wschodzie.
W tak newralgicznym momencie, jakim jest oczekiwanie na wsparcie USA dla Ukrainy, przyznanie pierwszego Oskara w ukraińskiej historii filmowi „20 dni w Mariupolu” Mstyslava Chernova ma znaczenie wielowymiarowe. Jest to nie tylko nagroda dla wybitnego dzieła kinematografii ukazującego tragiczne losy kraju objętego wojną, ale też jawny znak tego, że popkultura wciąż może wpływać na społeczeństwo. Uświadamianie Amerykanom, dlaczego pieniądze z ich budżetu są tak potrzebne na pomoc dla odległego kraju, ma ogromną wagę.
Sama mowa akceptacyjna reżysera była jedną z bardziej przejmujących w dziejach gali oskarowych. Chernov mówił, jak wielkim zaszczytem jest otrzymać pierwszego Oskara dla Ukrainy, ale przyznał też, że prawdopodobnie jako jedyny z dotychczas nagrodzonych wolałby nigdy nie stworzyć dzieła, za które odbiera statuetkę. Były to mocne, poruszające słowa, emocjonalnie odświeżające pogląd świata na wojnę, która wciąż trwa.
Dlatego warto obejrzeć film i wystąpienie reżysera. Obyśmy nigdy nie byli obojętni.
Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.