Jednym z najważniejszych zadań prezydenta, mających swoje źródło jeszcze w monarszych tradycjach tego urzędu, jest zapewnienie ciągłości władzy oraz sprawnego jej przekazywania. Chodzi o to, aby państwem w niebezpiecznym z istoty momencie zmiany rządzących nie wstrząsały turbulencje, a samo państwo nie było wystawione na zagrożenia, także zewnętrzne. Prezydent, powierzając misję tworzenia rządu określonej osobie, ma obowiązek zadbać o warunki do jak najszybszego powstania władzy państwowej. Jako gwarant ciągłości władzy musi szanować wynik wyborów, nie jest też jego rolą narzucanie zwycięskim partiom określonej polityki ani blokowanie decyzji politycznych, dla których w parlamencie ukształtowała się większość.
Po wygranych przez opozycję wyborach, w których indywidualnie największą liczbę głosów zdobyła dawna partia prezydenta, pojawił się dylemat, czy misję utworzenia rządu należy powierzyć przedstawicielowi partii zajmującej w wyścigu wyborczym pierwsze miejsce czy liderowi opozycji, który jako jedyny ma szansę rząd utworzyć. Za pierwszym rozwiązaniem ma przemawiać „zwyczaj”. Zwyczaje konstytucyjne, czyli niespisane, ale praktykowane zasady postępowania organów państwa, są ważną wskazówką. Nie są jednak wskazówką magiczną, odizolowaną od ich funkcji. Ułatwiają podjęcie decyzji, która służy zrealizowaniu nadrzędnego zadania, w tym wypadku zapewnienia stabilności przekazania władzy.
Zwyczaj powierzania misji tworzenia rządu przedstawicielowi partii, która ma najliczniejszych posłów, wynika z obserwacji, że partia taka powinna mieć największe możliwości koalicyjne, a zatem również największe szanse szybkiego sformowania gabinetu. W sytuacji gdy zwycięska partia zdolności koalicyjnych nie posiada, stosowanie się do wspomnianego zwyczaju nie ma racji bytu. Co więcej, sens tego zwyczaju będzie zrealizowany jedynie przez powierzenie misji tworzenia rządu partii, która spośród ugrupowań posiadających zdolność koalicyjną uzyskała największą reprezentację. Tylko to zapewni warunki stabilnego przekazania władzy. PiS przyjął strategię dążenia do samodzielnych rządów, dyskredytując wszystkich, z którymi teoretycznie mógłby budować koalicję. Szans na utworzenie zaakceptowanego przez Sejm gabinetu nie ma, chyba że prezydent uważa przekupywanie i szantażowanie posłów opozycji za dopuszczalne środki utrzymania władzy. Wtedy jednak nie jest to ustrój demokratyczny, ale struktura mafijno-korupcyjna, a głowa państwa udziela jej swojej sankcji.
Zwyczaj, na który powołuje się prezydent, zostałby naruszony, gdyby misję tworzenia rządu powierzono przedstawicielowi jakiegoś mniejszego ugrupowania spośród tych, które mają zdolność koalicyjną, nawet jeśli jest ono prezydentowi bliższe. Prezydent bowiem nie jest uprawniony do podkładania bomb destabilizujących proces przekazywania władzy. Dobrze, że Andrzej Duda zarządził konsultacje. Ich jedynym celem powinno być ustalenie, które partie mogą realnie zbudować koalicję. Wszelkie inne decyzje stanowiłyby nadużycie kompetencji prezydenta.
Prezydent, który odegrał pozytywną rolę w relacjach z Ukrainą, musi zdawać sobie sprawę, w jak niebezpiecznej sytuacji geopolitycznej się znajdujemy. Rozpoczęcie gry na zwłokę z tworzeniem stabilnego rządu oznacza umyślne wystawianie państwa na śmiertelne niebezpieczeństwo. Może też stanowić rodzaj współuczestnictwa prezydenta w zacieraniu dowodów przestępstw obecnej władzy, jeżeli w tym dodatkowym czasie do takich działań by doszło.
Prezydent stoi znów przed szansą odegrania ważnej roli. Ma wystarczające kompetencje, aby uniemożliwić nowej władzy realizowanie programu jeszcze bardziej polaryzującego naród oraz zmusić ją do skupienia się na przyszłości, a nie przeszłości. W tym sensie może pilnować interesów wyborców PiS-u, nie zagrażając stabilności państwa, a nawet ją wzmacniając. Może też jednak zdecydować się na wydanie zgody na system mafijno-korupcyjny i pełną destabilizację władzy. Powoływanie się na zwyczaj nie będzie wtedy stanowiło żadnej okoliczności łagodzącej.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.