Niosący Nową Nadzieję stawiają na szczerość. Nie chcą niczego udawać. To znaczy, udają, że tematy Żydów, aborcji i homoseksualistów nie są dla nich ważne, ale skoro ludzie to lubią, to czemu nie? „Nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej. To najlepiej trafia do naszych wyborców, dlatego nasi wyborcy chcą nas słuchać i z tego powodu wyborcy chcą na nas głosować”.
W kręgach krytycznych wobec „polskich konfederatów” przyjęło się określać ich poglądy jako właściwe gimnazjalistom, sugerując tym samym niedwuznacznie, że prawdziwym konfederatą można być tylko przy braku wiedzy i życiowych doświadczeń. Okazało się przy tym, że PiS, likwidując gimnazja, nie skasowało bazy wyborczej konfederatów, a dokładając do programu szkół średnich nowe „hitowe” przedmioty, może ją nawet umocnić i ubogacić.
Chcąc się oderwać od etykiety „podstarzałych gimnazjalistów”, nowi konfederaci malują dziś „nową nadzieję”. Obrazek ten – wypisz, wymaluj – przypomina ilustracje do starej niemieckiej książki „Moja walka” (autor znany autorowi). Do obrazka załączono skrót książki, bo wiadomo, że gimnazjaliści czytają tylko skróty i bryki, nawet jeśli oficjalnie zostali już uczniami szkoły średniej. Pięć prostych pytań i test na faszyzm zaliczony. Widać wyraźnie różnicę między „starym imperium” PiS-u a „najwyższym porządkiem” – to jest, pardon, Nową Nadzieją. PiS trochę się krygowało, by całkiem jawnie nie uchodzić za faszystów, choć z europejskimi neofaszystami bywało i jest za pan brat. Kłamało więc, jak nie przymierzając premier… oczywiście Boris Johnson.
Niosący Nową Nadzieję stawiają na szczerość. Nie chcą niczego udawać. To znaczy, udają, że tematy Żydów, aborcji i homoseksualistów nie są dla nich ważne, ale skoro ludzie to lubią, to czemu nie? „Nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej. To najlepiej trafia do naszych wyborców, dlatego nasi wyborcy chcą nas słuchać i z tego powodu wyborcy chcą na nas głosować”.
Oczywiście, lider Nowej Nadziei ma w zanadrzu, albo i głębiej, cały zestaw projektów ustaw, które dadzą obywatelom nadzieję, a Nowej Nadziei – władzę i pieniądze. Niestety, administrujący stroną Nowej Nadziei, a w zasadzie Starej Konfederacji, uprzejmie informuje, że „wygasł” hosting, a papierowe wersje projektów zapodziały się przy przeprowadzkach. Być może trzeba będzie je napisać na nowo, korzystając z doświadczeń autorów podręczników, które zostały prawdziwym „HiT-em”.
Sukces „Nadziejowców” nadzianych starymi ideami ma, jak niemal wszystko, wielu ojców, choć w odróżnieniu od niemal wszystkiego nie ma ani jednej matki – może poza nadzieją. Ojcami, chrzestnymi również, najnowszej partii są religijni liberałowie. Nie, oczywiście, że nie zwolennicy tzw. kościoła otwartego (na rzeczywistość), lecz ci polityczni liberałowie, dla których liberalizm ekonomiczny jest religią. Wśród nich na pewno poczesne miejsce należy się red. (biskupowi?) Witoldowi Gadomskiemu, obwieszczającemu nadejście Nowej Nadziei, która zajmuje miejsce opuszczone przez Platformę Obywatelską. Dalej w swoim tekście (dział Opinie „Gazety Wyborczej”) Redaktor Chrzestny prezentuje skomplikowaną sytuację polityczną, w której Nowa Nadzieja się narodziła. To Janusz Korwin-Mikke, kolejny ojciec – a może i nawet już dziadek – chrzestny, namaścił swojego następcę w osobie Sławomira Mentzena, doktora ekonomii, doradcy podatkowego i producenta piwa kraftowego.
Trudno powiedzieć, czy kolejnym ojcem chrzestnym NN (Nowej Nadziei – ale trzeba przyznać, że skrót nazwy wygląda symptomatycznie) przypadkiem nie został Janusz Palikot, którzy przecież swoją karierę polityczną zbudował na szefowaniu sejmowej Komisji Przyjazne Państwo, mającej za zadanie odbiurokratyzować gospodarkę i uwolnić przedsiębiorców z sieci krępujących przepisów. Na pewno młody Mentzen lubił to.
Największym z ojców chrzestnych NN jest oczywiście Leszek Balcerowicz, który akurat tego się nie wypiera, wyraźnie mając za złe Platformie Obywatelskiej, że skreśliła go (przynajmniej nieformalnie) z listy używanych autorytetów i przeniosła do kategorii raczej zużytych. „Dziś Platforma całkowicie zarzuciła retorykę rynkową, przyjmując język i pomysły lewicy. Zostawiła na scenie politycznej pokaźną przestrzeń, w którą bez trudu weszła Konfederacja”. To Gadomski, ale zapewne z oklaskami ze strony Balcerowicza.
Dalej Gadomski pisze i cytuje Mentzena: „Nie ukrywam, że bardzo chciałbym być ministrem finansów i wreszcie uprościć podatki w Polsce, sprawić, żeby ustawa o PIT miała 10 stron, a nie 370. Bardzo chciałbym się za to wziąć, natomiast do tego trzeba mieć większość w Sejmie. W tym momencie nie widzę żadnej partii, która chciałaby uprościć podatki w Polsce, więc nie ma z kim takiej koalicji robić”. Uproszczenie podatków z pewnością byłoby korzystne, a Mentzen wydaje się zdolny do wprowadzenia takiej reformy. Do wiadomości panów Gadomskiego i Mentzena: tekst jednolity ustawy ma stron 409. Dodaje już od siebie Gadomski: „Nie wiem jednak, czy w wersji Mentzena ustawa podatkowa miałaby mieć 10 stron z uzasadnieniem czy bez”.
Wynurzenia podatkowe Mentzena trudno traktować inaczej niż te o nierozerwalności małżeństwa. Mentzen wydaje się nie mieć pojęcia ani o prawie kanonicznym, ani cywilnym, ani o ślubach konkordatowych. Chciałby, żeby jego małżeństwo było nierozerwalne, więc albo nie wziął ślubu kościelnego (konkordatowego), albo nie rozumie jego skutków. Wobec jego wynurzeń okołoprawnych nie chciałbym być (i na pewno nie będę) klientem jego kancelarii podatkowej.
Jednak oprócz ojców chrzestnych Mentzena za jego sukcesem stoi rzesza wyrobników medialnych, bezkrytycznie i często za darmo reklamujących jego enuncjacje, bo trudno powiedzieć: poglądy. Trzeba też oddać, co cesarskie, Rafałowi Trzaskowskiemu, który niezbyt efektywnie, ale jednak zabiegał o głosy mentzenowców przed drugą turą wyborów prezydenckich. Choć oczywiście nie z takim zapałem jak Sławomir Nitras, który obiecywał wolną rękę konfederatom w zajmowaniu się lewicowcami. Powinien był jeszcze dla Nowej Nadziei dorzucić parę klasycznych garniturów od Hugo Bossa.
Tak więc teraz wiecie, kto zgotował wam ten los beznadziejny z Nową Nadzieją. Również wszyscy ci – jeszcze o inteligencji nieco powyżej średniej – którzy na brednie serwowane przez Starą i Nową Nadzieję reagowali podnoszeniem brwi, a nie słusznym gniewem z użyciem wielu epitetów mogących obrażać wrażliwe uczucia postkonfederatów. Zasługujecie na to, by na granicach Polski zawisły napisy ze słynnym cytatem z „Boskiej komedii” Dantego.
PS. Dla tych, którzy Dantego nie pamiętają: Lasciate ogni speranza, voi ch’entrate.
również na aristoskr.wordpress.com
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR.