Jarosław Kaczyński przestrzega przed sfałszowaniem wyborów. Twierdzi, że konieczna jest zmiana sposobu liczenia głosów. Dobrze rozumie naukę Stalina o znaczeniu tej czynności. Chce też powołać Korpus Ochrony Wyborów. Nie należy przy tym zapominać, że o ważności wyborów orzeka Izba Sądu Najwyższego w całości obsadzona przez neosędziów.
Słowa Kaczyńskiego trzeba traktować śmiertelnie poważnie. Autorytarna, mająca wiele na sumieniu władza może nie chcieć oddać rządów ot tak, tylko ze względu na niekorzystną dla niej decyzję wyborców. Niewykluczone, że Kaczyński nie zamierza uznać wyniku głosowania, gdyby z jego punktu widzenia zakończyło się porażką. Należy się też liczyć z manipulacjami wyborczymi, zwłaszcza że coś takiego miało już miejsce, gdy wbrew Konstytucji postanowiono przedłożyć projekt o przesunięciu wyborów samorządowych. Władzy może nawet przyjść do głowy ogłoszenie stanu nadzwyczajnego w sytuacji, gdy sondaże będą konsekwentnie zapowiadały porażkę. Przyczyny się znajdą, przecież za miedzą trwa wojna.
Gdy rządzący autokrata i wróg demokracji zaczyna się publicznie martwić o uczciwość wyborów (ostatnio chciał powierzyć ich przeprowadzenie Poczcie Polskiej, a i Państwowa Komisja Wyborcza nie jest już niezależnym od władzy organem złożonym z niezawisłych sędziów), to rzeczywiście pora zacząć się bać. Czapka na Kaczyńskim goreje coraz jaskrawiej.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.