Andżelinę i jej Mamę poznałem w Krakowie podczas demonstracji, które codziennie w południe i wieczór odbywają się na krakowskim Rynku. Andżelina pochodzi ze Lwowa, ma 16 lat. Swoim pięknym angielskim objaśniała przechodniom na Rynku, co dzieje się w Ukrainie. Andżelina nie tylko przemawia płynną angielszczyzną, ale też maluje. Po 24 lutego jej obrazy dramatycznie się zmieniły. Zaczęła malować płaczące dziewczyny na niebiesko-żółtym tle. Niektóre z nich osłaniają miasta i wnioski przed bombami i rakietami. Inne uciekają, tuląc domowe koty.

Wojna już trwa 132 dni. 132 dni pełne cierpienia i bólu. Nad rzeką Siewierny Doniec na kompanijny punkt oporu spadało w okresie najbardziej zaciętych walk 1800 pocisków kalibru 122 lub 152 w ciągu doby. Podczas króciutkich przerw w ostrzale wynurzali się z dymu szturmujący moskalscy żołnierze. I tak w kółko, odparty krwawo atak i zaraz znowu nieprzerwany huk wielkokalibrowych pocisków.
Byłem teraz w Niemczech. Z niemieckiej perspektywy wojna jest daleko, choć na ulicach często słychać język ukraiński. Niemcy pomagają. Dzięki staraniom dr Roberta Schönberga, hamburskiego lekarza i strażaka ochotnika, lokalna gmina Toststedt przekazuje do Tarnopola samochód straży pożarnej, który wypełniony lekami pojedzie dalej na wschód. Na konto naszego stowarzyszenia w Osnabrück (Hilfe für Ukraine, Osnabrück, Krakau, Ternopil) spływają pieniądze z całych Niemiec. Pewna pani przesłała tysiąc euro, które dostała jako prezent na swoje osiemdziesiąte urodziny. Wpłacają rolnicy i profesorowie. Robert jest w rezerwie marynarki wojennej. Jako lekarz wie, co jest najbardziej potrzebne.
W Polsce też się organizujemy. Dzięki Fundacji im. Janusza Kurtyki i wsparciu bardzo wielu ludzi – w tym, za co jestem szczególnie wdzięczny, kolegów i koleżanek z mojego Wydziału Prawa UJ oraz zaprzyjaźnionego wydziału prawa z Katowic, przekazujących niewielkie i wielkie kwoty, a wszystkie bardzo ważne – udało nam się zapewnić regularną pomoc. Dzięki naszym przyjaciołom z obrony terytorialnej Tarnopola wszystko trafia tam, gdzie jest najbardziej potrzebne.
Monotematyczność moich felietonów zapewne nudzi wielu czytelników, a prośby o wsparcie niecierpliwią. Mój przyjaciel taksówkarz z Dortmundu, dobry barometr społecznych nastrojów, mówi, że ludzie są już zmęczeni: ciągle wojna i wojna, nieprzystająca do naszych czasów. Przecież w świecie komórek i sieci społecznościowych wszystkie wydarzenia z wczoraj powinny zostać zastąpione wydarzeniami z dzisiaj. Wczoraj uratowali kotka na drzewie – wzruszenie. Dziś mecz – napięcie. Jutro obniżka cen w supermarkecie – radość. A tu wojna i wojna.
Znajomi dostają SMS‑y z frontu. To most między piekłem a normalnym światem. Tyle że to piekło jest rzeczywiste: tam po drugiej stronie SMS‑ów jest śmierć. Czasem jednak śmierci udaje się uniknąć, bo kula odbiła się od dostarczonego hełmu lub od kamizelki, bo zatamowano upływ krwi dzięki dostarczonej stazie. A czasem nasza pomoc dodaje godności. Bo ciężko się walczy w dziurawych butach i podartych spodniach; ciężko tkwić w zimowym mundurze w upale. Bo strasznie jest znosić huk artylerii bez aktywnych słuchawek: 1800 wybuchów na dobę w kompanijnym punkcie oporu. Od naszej pomocy, od nas zwykłych ludzi zależy więcej, niż myślimy. Zbrodniarz na Kremlu liczy właśnie na to, że znudzimy się wojną, że z ulgą przejdziemy do innych tematów. Nie dajmy mu tej satysfakcji.
Wesprzyj Ukrainę poprzez Fundację im. Janusza Kurtyki!
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.