ZASADA PAŃSTWA BEZPRAWNEGO. Felieton Andrzeja Kowalczyka (23)

ZASADA PAŃSTWA BEZPRAWNEGO. Felieton Andrzeja Kowalczyka (23)
  • Czym są wybory w państwie łamiącym Konstytucję?
  • Kto rządzi, gdy nie można ustalić, kto powinien rządzić zgodnie z Konstytucją?
  • Czy wystarczy wygrać wybory, żeby J. Kaczyński oddał władzę?
  • Czy, jeśli ją w końcu straci, to wszystko wróci do normalności?

Wraz ze słabnącymi wynikami sondażowymi Prawa i Sprawiedliwości wzmagają się porady, jak ma się zachować demokratyczna opozycja w wyborach parlamentarnych spodziewanych w 2023. Wielu oczekuje, że niekonstytucyjna władza będzie respektować konstytucyjne reguły sukcesji, nawet wtedy, gdy będzie to dla niej niekorzystne. Skąd ten przesąd?

Przestańmy już może wypierać ze świadomości ten widoczny dla każdego fakt, że niepraworządność dzisiejszej władzy nie jest jakimś skutkiem ubocznym jej niezdarności. To jej istota. Zgodnie z Konstytucją nie mógłby przecież funkcjonować nieprzewidziany w niej ośrodek władzy. Dziś w praktyce Polska zarządzana jest właśnie przez „szeregowego posła”. J. Kaczyński stoi ponad prawem i jeśli jego wola nie znajduje potwierdzenia w prawie, to tym gorzej dla prawa. Choćby i Konstytucji. Zostało to zresztą publicznie przyznane już jesienią 2015 w owacyjnie przyjętym wystąpieniu sejmowym ojca dzisiejszego premiera. Zostało też doświadczalnie wykazane, że tak naprawdę większości Polaków to nie przeszkadza, dopóki micha jest pełna.

Wydawałoby się, że po sześciu latach dokonań Żoliborskiego miłośnika kotów ta sprawa powinna być oczywista dla większości, a już na pewno dla jego politycznych konkurentów. Niestety tak nie jest, za co winę ponoszą przede wszystkim liderzy opozycyjnych partii politycznych. Potrafili oni z jednej strony lansować się na demonstracjach KOD‑u i pokrzykiwać o „zamachu na demokrację”, by z drugiej strony niczego nie zmieniać w praktyce swego politycznego działania. Tak jakby poważne zagrożenie dla państwa realnie nie istniało. W ten sposób skutecznie skompromitowali zarówno demonstrantów z KOD‑u, czy Obywateli RP, jak też samo ostrzeżenie o zagrożonej demokracji. Na wyborcach nie robi już ono wrażenia.

Opozycyjni liderzy wciąż robią dobrą minę do złej gry, zgodnie ze śpiewką „Polacy, nic się nie stało”. Nie chcą przyznać, że Polska nie jest już liberalną demokracją i nie potrafią się konsekwentnie odnaleźć w realiach państwa stanu wyjątkowego. W realiach, w których bezpardonowe działania władzy nie wynikają jedynie z „różnic opinii” między politycznymi konkurentami. W których spór polityczny nie jest już cywilizowany powszechnie respektowanymi regułami konstytucyjnymi. W państwie stanu wyjątkowego władza walczy z wrogiem, ze zdrajcami „na ulicy i zza granicy”, broni kraju przed „hybrydowym atakiem Unii Europejskiej”, wznosi mury graniczne i nawołuje, by razem z nią stawać „murem za polskim mundurem”.

Uznanie realiów państwa stanu wyjątkowego wymagałoby przyznania przed wyborcami, że dobiegła końca rola liderów demokratycznej opozycji jako typowych przywódców partyjnych, konkurujących o większe poparcie w republikańskim ustroju liberalnej demokracji. Że skoro teraz liczy się wyłącznie zdanie większości, a kompromisu się nie praktykuje, to ich mniejszościowy głos znaczy tyle, co nic. Że realnie nic nie mogą. Że w ramach nieprzestrzeganych już reguł konstytucyjnych to mogą sobie co najwyżej zaprotestować. Że musieliby wezwać zwolenników do otwartego buntu przeciw uzurpatorom przy władzy – w dodatku uzurpatorom popularniejszym od nich samych. Zaryzykować.

Swoją część winy ponoszą też media, zwłaszcza nadawcy telewizyjni. Ci niezależni od władzy. Przecież to właśnie w TVN i Polsacie przez lata politycy PiS‑u mogli wygłaszać partyjny „przekaz dnia” przebrany w szaty telewizyjnej debaty i swobodnej wymiany „opinii”. W tym samym czasie przejęte przez PiS media państwowe nie dawały podobnych możliwości opozycji. Stały się tubą najbardziej obrzydliwej propagandy i mowy nienawiści. Ludzie wolnych mediów nie chcieli zbyt ostro walczyć słowem z władzą w obawie przed zarzutami o naruszenie zawodowej bezstronności. Woleli stać z boku, więc teraz władza odstawia ich na bok.

Zasięg oddziaływania wolnych mediów stopniowo się kurczy, a wraz z nim miraż wolnych wyborów wolnych ludzi. Proces ten logicznie dopełnia wcześniejsze praktyczne zniesienie zasady rządów prawa, trójpodziału władz i niezależności sądów takich jak Sąd Najwyższy czy Trybunał Konstytucyjny. Upartyjnienie służb specjalnych, policji, prokuratury, generalicji wojskowej. Cywilnej administracji i przedsiębiorstw państwowych. A nawet, wbrew bohaterskiemu oporowi części sędziów, zarządzania sądami powszechnymi.

Jakoś to wszystko umyka liderom opinii. Nadal trwającym w gotowości do konstytucyjnego terminu wyborów w 2023. Rozważającym partyjne strategie. Pewnie, że demokratyczna opozycja będzie musiała się skonsolidować i wybory wygrać, żeby w ogóle myśleć o przepędzeniu J. Kaczyńskiego. Ale samo zwycięstwo wyborcze nie wystarczy.

Dzisiejsze polskie państwo to już nie jest ogół obywateli. To przede wszystkim „Partia”, a ściślej koalicjanci tzw. Zjednoczonej Prawicy. Zjednoczona Prawica jest zjednoczona wokół J. Kaczyńskiego, dopóki czerpie z tego zysk. I żeby te zyski utrzymać, jest w stanie zrobić bardzo wiele, zaszczuć kogo bądź, rozdać ile bądź a obiecać jeszcze więcej, zwłaszcza że to nie politycy płacą państwowe długi. Odebranie sitwie J. Kaczyńskiego władzy w państwie bezprawnym wymaga czegoś więcej niż wygrania wyborów parlamentarnych. Konieczne będzie przywrócenie praworządności, a to będzie trudniejsze od wygrania wyborów. Zresztą ich wygranie możliwe będzie wyłącznie z dużym trudem.

Nie będą to bowiem wybory uczciwe, fair. Po stronie „Partii” zaangażowane zostaną wszystkie zasoby państwa, od manipulacji prawem wyborczym, przez medialną propagandę, dotacje i budżetowe benefity dla lojalnych wyborców, aż po operacje służb specjalnych. Po doświadczeniu nieudanych wyborów kopertowych czy wyborów prezydenckich 2020 nikt nie powinien mieć wątpliwości, że konkurencja o władzę nie odbędzie się według reguł konstytucyjnych.

Jeśli nie wiadomo, komu władza przysługuje zgodnie z Konstytucją, to ma ją ten, kto ją dzierży w praktyce. Nawet nieznaczne zwycięstwo opozycji w wyborach parlamentarnych nie musi oznaczać rzeczywistego przejęcia władzy. Przede wszystkim ważność każdych wyborów przeprowadzanych w niepraworządnym państwie może zostać podważona. Także przez władzę, która z tej niepraworządności korzystała. „Nie mam pańskiego płaszcza, i co mi pan zrobi?” Pamiętajmy, że ostatecznie o ważności wyborów orzeknie Sąd Najwyższy, oczywiście nie cały, lecz w gronie sędziów zawdzięczających swój awans Partii.

Jeśli nawet pisowski prezydent powierzyłby liderowi zwycięskiej opozycji misję tworzenia rządu, to pisowski Trybunał Konstytucyjny ma wszelkie środki, aby zablokować praktyczne działania takiego gabinetu. Wreszcie „głębokie państwo”, czyli pisowskie kadry biznesowe, urzędnicze, policyjne, prokuratorskie, wojskowe i we wszelkich służbach, które będą się obawiać nowej władzy i same będą wiedziały dlaczego. Ostateczne zniechęcenie ludzi do takich nowych rządów nie powinno być trudne a powrót w chwale samego J. Kaczyńskiego, lub jego następcy, zupełnie możliwy. Oczywiście w takich warunkach nie ma też szans na rozliczenie i ukaranie najważniejszych pisowskich przywódców.

Władza sitwy, która nas okrada, upadnie naprawdę dopiero wtedy, gdy rozpadną się więzi jej aparatu kadrowego. Gdy suma wzajemnych sprzeczności w obozie władzy przeważy nad korzyściami płynącymi z jej sprawowania. Gdy osobista lojalność funkcjonariuszy przestanie gwarantować zyski z zawłaszczania państwa. Gdy już nie da się dłużej kraść. Kiedy to nastąpi? Pewnie wtedy, gdy zbankrutujemy. Może to jednak trochę potrwać, bo zadłużać się można długo, jeśli rachuje się według potrzeb politycznych, a nie ekonomicznych.

Nie warto wyobrażać sobie, że po ostatecznym kolapsie dzisiejszej władzy „wszystko będzie dobrze” a PiSowskie brewerie się po prostu odwoła. Chyba jednak nie. Wymarzona przez niektórych „depisyzacja” Polski wydaje się tak samo prawdopodobna, jak jej dekomunizacja, czy denazyfikacja Niemiec Zachodnich po drugiej wojnie światowej. Przypadkowa, rozciągnięta na lata i niepełna. Pełna niejasności, ukrywania dowodów i wszystkich ciemnych sprawek. Przede wszystkim jednak nie będzie ona najważniejszym wyzwaniem, przed jakim staną wtedy Polska i Polacy.

Jeśli w ogóle zachowamy niepodległość, to nasze państwo i jego gospodarkę będzie trzeba wtedy zacząć na nowo. Wydobyć z długów i anachronicznej kosztochłonnej energetyki. Stworzyć nowy system edukacji. Odbudować instytucje państwa. Nade wszystko odzyskać zaufanie, także między sobą. Sporo zależeć będzie od międzynarodowego otoczenia, w jakim się wtedy znajdziemy, a przecież nie będziemy wzbudzać szacunku, jak kiedyś Lech Wałęsa po upadku komuny. Jak na razie wiele wskazuje na to, że w tym otoczeniu ważną rolę pełnić będą wschodnie dyktatury, jak Rosja. Po PiS‑ie wcale nie czeka na nas Raj.

Czy zatem ufundowaliśmy młodym Polakom „zmarnowane pokolenie”? Nie jest to konieczne, ale całkiem niewykluczone. W każdym razie będą mieli „pod górkę”.


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!