Tradycyjne media przestały prowadzić debaty publiczne oparte na argumentacji, choć nominalnie podlegają przynajmniej kontroli sądowej. Nad telewizjami czuwają regulatorzy, ale nasza polska KRRiT nie zajmuje się niemal w ogóle publicystyką. Media internetowe nie mają jednak nawet takich marnych regulatorów, ale tylko administratorów, własne zasady i nieustający głód zysków.
Tytuł dzisiejszych moich rozważań to cytata z opublikowanego w dziale opinii „Gazety Wyborczej” tekstu Błażeja Lenkowskiego, politologa – jak czytamy – publicysty, prezesa zarządu Fundacji Liberté! i dyrektora Igrzysk Wolności. Z przyznanego sobie prawa Lenkowski skorzystał w pełni, zapewne nie po raz pierwszy i chyba nie ostatni. Sam też jestem absolwentem politologii i dziennikarstwa (kiedyś studiowało się to razem) i coraz częściej przychodzi mi ubolewać nad upadkiem intelektualnym w obu tych dziedzinach.
Kiedyś studentów dziennikarstwa przymuszano do zaznajomienia się z podstawowymi doktrynami politycznymi, ekonomicznymi, prawnymi i filozoficznymi. Nie dało się przed egzaminem zrobić bryka z Wikipedii, trzeba było szukać i czytać. Przyswojenie takiej wiedzy powodowało, że nieco trudniej było ferować oceny, ale też niektóre sprawy z życia społecznego wydawały się bardziej zrozumiałe. Ówczesnemu absolwentowi nie przyszłoby do głowy porównywać niszowego portalu, na którym można głosić wyższość własnej ideologii nad innymi i w pełni korzystać z prawa do mówienia głupot, z monopolistą pośredniczenia w wymianie treści i opinii pasożytującym na treściach generowanych przez mniej lub bardziej naiwnych i mniej lub bardziej cynicznych użytkowników. Tak, oczywiście mowa o Facebooku.
Tematem tym zajmuje się teraz wielu publicystów. Zdaniem Marka Czarnowskiego z „Tygodnika Przegląd” Facebook nie ma dzisiaj zamiennika, chyba że ktoś mieszka w Chinach, gdzie z kolei nie ma Facebooka. Jeśli chodzi o dostęp do poczty elektronicznej, zakupy w sieci czy komunikatory, zainteresowani mogą sobie wybrać operatora usługi, acz z roku na rok możliwość ta się zmniejsza. Międzynarodowej „agory”, jaką stał się Facebook, nie zastąpi nikt i nic. Światowi (za)rządcy uznali, że „rynek” takich usług nie wymaga regulacji lub nie wymaga ich jeszcze. To „jeszcze” minęło jednak dawno temu.
Podobnie jak regulatorzy nie zadbali o media tradycyjne, ich poziom i przekazywane treści, tak też spóźnili się z regulacjami usług cyfrowych. Nigdzie, nie tylko w Wielkiej Brytanii, nie wyciągnięto nauczki z afery londyńskiego „News of the World”, sztandarowego produktu Murdocha, którego pracownicy podsłuchiwali, kogo się dało. Po wykryciu skandalu Murdoch zamknął gazetę, a organy ścigania – paru delikwentów, którym udowodniono przestępstwo. Portale internetowe tymczasem mają dostęp do dużo większej wiedzy za zgodą (świadomą lub nie) miliardów użytkowników. Wiedzą tą handlują na prawo i… większe prawo, i to zapewnia im zyski – zapewne wyższe od dochodów z reklam. Od takich wpływów giganci zwykle nie płacą podatków, dzięki czemu mogą być jeszcze więksi. Zyski zaś generowane są najszybciej przez kłamstwa, pomówienia, bzdury i teorie spiskowe. Gdy Twitter wyrzucił konto Trumpa, kurs akcji serwisu spadł na giełdzie o ponad 10%. Dochody z gównianych treści okazują się czystym złotem. Łacińska maksyma: pecunia non olet, dorobiła się nowego znaczenia. Im bardziej olet, tym większa pecunia…
Chętnych do zarabiania śmierdzących pieniędzy przybywa, a przy okazji, nasycając sieci internetowe kłamstwami, można manipulować ludźmi, tak by osiągnąć cele kampanii politycznych i wyborczych. Według najnowszego raportu „Industrialized Disinformation: 2020 Global Inventory of Organized Social Media Manipulation”, opracowanego przez badaczy z Computational Propaganda Project Uniwersytetu w Oxfordzie (pisał o nim serwis OKO.press), Polska wraz z Białorusią, Węgrami, Czechami, Brazylią, Austrią i Koreą Północną znalazła się w grupie państw, w których działają (rządowe, choć nie tylko) zespoły do manipulacji sieciowej. Znaczy się: awansowaliśmy. Wojna na kłamstwa w sieci trwa. Przegrywają w niej demokracja, społeczeństwa i pojedynczy ludzie.
À propos społeczeństw: jak się okazało, torysi w Wielkiej Brytanii niezgodnie z prawem nabyli i przetwarzali dane 10 milionów brytyjskich wyborców, starając się określić ich pochodzenie etniczne, religię i poglądy polityczne. Torysów łączy z Trumpem więcej, niż by się na pozór wydawało.
Na razie zwycięża bezapelacyjnie prawo do pisania głupot. Tyle że nie ma takiego prawa. Prawo do prezentowania własnych poglądów jest powiązane z obowiązkiem respektowania reguł debaty, z obowiązkiem dostarczania dowodów i argumentów. Każdy piszący bzdury powinien liczyć się z tym, że ktoś bzdury nazwie bzdurami. Niestety, tradycyjne media przestały prowadzić debaty publiczne oparte na argumentacji, choć nominalnie podlegają przynajmniej kontroli sądowej. Telewizje mają swoich regulatorów, ale nasza polska KRRiT śledzi głównie przypadki występowania golizny i nieco bardziej realistycznego seksu. Wydaje też broszury – ostatnio na przykład wyjaśniała, jak walczyć z fake newsami. Można odnieść wrażenie, że członkowie tego organu nie czytają własnych broszur. Media internetowe nie mają jednak nawet takich marnych regulatorów, ale tylko administratorów, własne zasady i nieustający głód zysków. A treści? Nieważne, liczą się klikalność i zyski…
Na tym kończę, żebrząc o Wasze łaskawe kliki… Zysków nie mam, więc nie liczę. Uprzejmie proszę natomiast o korzystanie z prawa do myślenia i weryfikacji opinii.
również na aristoskr.wordpress.com
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.