Dialog jest podstawą demokracji. Jeśli przestajemy ze sobą rozmawiać, to znak, że kończy się demokracja. Jednak żeby dialog, a nawet rozmowa miały sens, należy się stosować do pewnych zasad.
Po pierwsze, rozmowa musi mieć jakiś cel. Nawet small talk, czyli taktowna pogawędka o niczym, czemuś służy – choćby potwierdzeniu przynależności rozmówców do pewnej grupy. Rozmawiając, wyrażamy minimum akceptacji dla drugiej osoby. Rozmowa sprzyja też wyrażaniu własnych poglądów i oczekiwań. To ważne, bo większość ludzi niejako automatycznie zakłada, że inni podzielają ich zdanie. Rozmowa może wyprowadzić nas z tego błędu poznawczego.
Wyższym stadium jest przedstawienie swojego stanowiska i jego uzasadnienie. Tu już zostawiamy small talk i rozmowę o gustach, a przechodzimy do rozmów na tematy istotne społecznie, czyli wykraczające poza osobiste opinie o pięknie lub brzydocie (choć jedno i drugie nie istnieje bez społecznego kontekstu).
Jednym z podstawowych problemów jest ustalenie w rozmowie relacji do rzeczywistości. I nie mówię tu o standardowym wyparciu czy świadomym kłamstwie, bo w takich przypadkach mamy do czynienia nie tyle z rozmową, co – w najlepszym razie – z kłótnią lub konfliktem. Ustalenie relacji do rzeczywistości może być jednym z celów rozmowy. Rozmówcy muszą wtedy mieć świadomość nie tylko tego, że druga strona ocenia rzeczywistość inaczej, ale też że może tę ocenę poprzeć przekonującymi argumentami. W ten sposób rozmowa staje się dialogiem, jeśli dąży się w niej do ustalenia wspólnego dobra tak, by obie strony je zaakceptowały.
Przynajmniej w intencji celem rozmowy jest więc wspólne dobro. Co więcej, rozmówcy zakładają, że drugiej stronie również na takim dobru zależy, nawet jeśli oznacza to sięganie po odmienne argumenty i interpretacje – do których zresztą druga strona ma pełne prawo. Przystąpienie do rozmowy jest jednocześnie uznaniem podmiotowości rozmówcy. Jest komunikatem: rozmawiam z tobą, a zatem uważam, że jesteś (równo)ważny.
W takiej rozmowie dopuszczalne są jedynie argumenty odnoszące się do wspólnego dobra. W rozmowach politycznych – a w zasadzie wszystkie rozmowy dotyczące wspólnego dobra są polityczne – warto pamiętać o Johnie Locke’u, który wydaje się bardziej użyteczny od Spinozy, ponieważ zajmował się polityką. Locke był przekonany, że zbawienie człowieka to sprawa, którą jednostka powinna rozstrzygać we własnym sumieniu, a pozytywne prawo ludzkie nie powinno w tej materii narzucać żadnej regulacji, bo prawo pozytywne nie dąży do czynienia ludzi dobrymi, lecz tylko zajmuje się tym, co wprost i bezpośrednio jest konieczne dla ochrony naturalnych uprawnień człowieka w zakresie dobra wspólnego.
Wynika stąd, że ewangelizacja nie jest rozmową o wspólnym dobru, a argumenty ewangelizacyjne czy w ogóle religijne nie powinny lub wręcz nie mogą być używane w debacie publicznej. Oczywiście, tak jest w krajach, które chcą być demokratyczne, i w społeczeństwach, które demokrację cenią. Bo dobro wspólne to podstawowy cel demokracji.
Mam nadzieję, że ten tekst pomoże wszystkim w ocenie, z kim warto, a z kim nie warto rozmawiać. Z tym rządem, moim zdaniem, nie warto.
Tekst również na www.aristoskr.wordpress.com
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.