Idea spółki komandytowej polega na tym, że jeden podmiot dysponujący kapitałem finansuje spółkę, którą zarządza osoba fizyczna, ponosząc za spółkę pełną odpowiedzialność. Kilka lat temu do prowadzenia spółki komandytowej dopuszczono spółki kapitałowe, tak że spółka może obecnie być zarówno komandytariuszem, jak i komplementariuszem. To, co się dziś dzieje w relacjach państwo – kościół katolicki przypomina działanie takiej właśnie spółki.
Komandytariuszem, czyli dostawcą kapitału społecznego, jest w tej spółce kościół. Do kapitału zalicza swoich wiernych, wydawnictwa, środki przekazu. W zamian oczekuje zysków – nie tylko finansowych, choć na pieniądze bardzo liczy. Zyskiem dla kościoła jest też wprowadzenie regulacji prawnych, które będą gwarantować dominację norm etycznych wywiedzionych z katolicyzmu. Prawny obowiązek przestrzegania takich norm ma gwarantować kościołowi katolickiemu status religii państwowej i pozwolić na czerpanie z tego tytułu dodatkowych profitów. Zgodnie z regułami spółki komandytowej to na rządzie jako komplementariuszu spoczywa odpowiedzialność za przynoszenie zysków i to rząd poniesie odpowiedzialność, kiedy spółka przepadnie z kretesem. Kościół ryzykuje swoim zaufaniem i „kapitałem”, ale żywi przekonanie, że część tego kapitału ludzkiego – nazywanego przez niektórych wiernymi, a przez niektórych owieczkami – jest z nim trwale związana. Kapitał ten zapewnia kościelnej hierarchii pieniądze, wpływy ,władzę i bezkarność.
Gdzieś daleko, jakby w innym kościele, to wierni kontrolują hierarchów, a przynajmniej hierarchowie muszą się z nimi liczyć. W polskim kościele wierni są całkowicie poddani kościołowi. Co prawda są tacy, którym się wydaje, że tworzą kościół inny niż ten rządzony przez biskupów. Inni nie chcą widzieć pajęczej sieci, w której tkwią. Wydaje im się, że na co dzień mają wolną wolę, ale od święta, czyli przynajmniej dwa razy w roku, a poza tym chrzczą, ślubują i odprawiają pogrzeby w kościele. Oni też są owieczkami kościoła, czy tego chcą czy nie – takimi, które czasem błądzą, ale też stanowią o sile i wpływach biskupów.
Być może nie wszyscy to zauważają, ale żyjemy już w państwie wyznaniowym. Każdy element życia publicznego zaczyna się i kończy się na biskupie lub co najmniej proboszczu. Każda publiczna instytucja ma swojego kapelana, proboszcza czy biskupa. Naprawdę nielicznym samorządom udaje się uniknąć tej „opieki”, tym bardziej że władzę w samorządach też stopniowo przejmuje PiS.
Ostatnio sensację wzbudził list zastępczyni prezydenta Warszawy o tym, że „należy pamiętać, aby uroczystości otwarcia placówek oświatowych odbywały się z poszanowaniem autonomii środowisk szkolnych i praw wynikających wprost z Konstytucji”. Proste przypomnienie i odwołanie się do Konstytucji wywołały burzę. Nie bez powodu Jerzy Haszczyński napisał w „Rzeczypospolitej”, że Polska jest postrzegana jako Iran Europy. Jego sugestia natomiast, by w sprawie LGBT osiągnąć taki kompromis jak w sprawie aborcji, może wskazywać, że autor nie do końca rozumie słowo „kompromis” albo że praktyczny zakaz aborcji należałoby według niego przenieść na relacje z osobami LGBT. Miałoby to oznaczać, że takie osoby nie powinny wychodzić z domu albo przyjeżdżać do Polski?
Jednak polski Iran to nie tylko zakaz aborcji czy tworzenie stref wolnych od (ideologii) LGBT. To przede wszystkim nakaz indoktrynacji religijnej na każdym poziomie edukacji od przedszkoli począwszy. To wypaczona klauzula sumienia dla lekarzy, powszechne etaty dla księży kapelanów i praktyczna bezkarność funkcjonariuszy kościoła. Brakuje tylko jeszcze korpusu strażników rewolucji. Ale chętni się zgłaszają. Mamy już ich radę – pardon, konferencję episkopatu, która co prawda nie feruje (jeszcze) ostatecznych wyroków, ale…
Być może jednak nie wszystko stracone. Wszystko jest w rękach ludzi. Może najwyższy czas, by tzw. katolicy kulturowi zadali sobie pytanie, ile naprawdę łączy ich z dzisiejszym polskim kościołem, czyli jego episkopatem. Nie namawiam ich do ateizmu, ale czy są pewni, że bóg, w którego zapewne wierzą, jest tym samym, którego strzegą biskupi? Może właśnie oni powinni wybrać apostazję, szczególnie jeśli wiara jest dla nich ważna? Może powinni pójść śladem swoich dzieci? W szkołach ponadpodstawowych nawet połowa uczniów nie uczęszcza na zajęcia z religii, a kto wie, ile by na nie chodziło, gdyby nie trzeba było się liczyć ze zdaniem rodziców. Nie bez powodu mówi się o bierzmowaniu jako sakramencie rozstania z kościołem. A wielu przecież żegna się jeszcze przed bierzmowaniem. Ostatni raz.
Biskupi narzekają, że spada liczba ślubów kościelnych, a rośnie liczba wniosków o unieważnienie małżeństwa. A przecież wiele par bierze rozwód cywilny, nie zawracając sobie głowy kościołem. Prezes Kurski nie stanowi raczej wzoru do naśladowania ani też jego przypadek nie jest szczególnie reprezentatywny.
Jeśli każdy indywidualnie spróbuje zmienić swoje relacje z kościołem na bardziej równoprawne, to sam kościół będzie musiał się zmienić. Lub zniknie. Tak mu dopomóż bóg.
Niech każdy z waszych dni będzie świecki, jeśli tylko tak postanowicie. Lub wierzcie w taki sposób, jaki uważacie za najlepszy Niech ludzie wolni z całej Polski i ze wszystkich krajów zaczną dbać o wolność swoją i nas wszystkich.
(Tekst ukazał się również na: aristoskr.wordpress.com)
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.