W zeszłą niedzielę byłem na mszy w katedrze w Osnabrück. Liturgię sprawował Franz Josef Bode, biskup diecezji, której historia sięga czasów Karola Wielkiego, zastępca przewodniczącego Konferencji Episkopatu Niemiec. Msze w katedrze w Osnabrück, skupione na relacji z Bogiem i całkowicie wolne od różnych obsesji trawiących naszych lokalnych hierarchów, są głębokim przeżyciem. W niedzielę wydarzyło się coś szczególnego. Na ambonę za przyzwoleniem biskupa weszła młoda kobieta, teolożka, i wygłosiła homilię. Tego dnia kobiety głosiły homilie w 140 kościołach diecezji. Jest to element tzw. drogi synodalnej Kościoła w Niemczech, wielkiego przedsięwzięcia ratowania Kościoła katolickiego przez duchowieństwo razem ze świeckimi, którzy mają tu głos współdecydujący. Zawieszony między skrajnościami: biskupstwem w Osnabrück, otwartym na współczesnego człowieka i autentycznie pomocnym w wędrówce przez życie, a Kościołem w Krakowie, którego arcypasterz właśnie przygotowuje dla swoich diecezjan wykład o zagrożeniu ze strony LGBT, coraz trudniej mogę się odnaleźć. Te dwa bieguny są już od siebie zbyt odległe: tu coraz bardziej wietrzejący intelektualnie, zasklepiony w rytuałach Kościół hierarchii, który stopniowo zapada się pod ciężarem własnego grzechu i żeby go zakryć, wymyśla urojonych wrogów, tam Kościół wspólnotowy, który postanowił przywrócić sprawiedliwość. Dlaczego widok teolożki na ambonie nas szokuje? Była to osoba sto razy lepiej wykształcona niż większość naszych księży, emanująca wiarą i mądrością. Dlaczego tak długo tolerujemy niesprawiedliwość, dziwiąc się podstawowej prawdzie: wszyscy ludzie są równi? Daliśmy sobie wmówić rzeczy, których oczywista niesłuszność powinna od dawna rozrywać nam sumienia. Przychodzi czas, by powiedzieć „dość!”. To nasze „dość” może uratować Kościół jako wspólnotę – ale także nas, bo jeśli wierzymy, musimy wiedzieć, że będziemy sądzeni za niesprawiedliwość. I za pogardę dla innych.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.