3.08.2020
Ludzie są różni. Staje się to coraz bardziej widoczne. Na ulicach kolorowo, już nie tylko studenci wyróżniają się z tłumu. Tłum jest coraz barwniejszy i coraz bardziej różnorodny. Demokrata, patrząc na to, powinien się cieszyć – ludzie korzystają z wolności, żyją tak, jak uważają za słuszne, mają też możliwość prowadzenia dobrego życia zgodnie ze swoimi wyobrażeniami. Z drugiej strony, czy taka różnorodność nie przysparza problemów? Wypracowanie wspólnego stanowiska może być kłopotliwe. Nie wystarczy zarządzić, trzeba wytłumaczyć i przekonać, że propozycja jest dobra dla wszystkich. Zgoda w tak różnorodnym i barwnym społeczeństwie wymaga dorośnięcia do demokracji, trzeba więc się niekiedy ograniczyć ze względu na innych i ich prawa: ograniczyć własny egoizm, zobaczyć potrzeby innych, popatrzyć ponad partykularnym interesem. A to nie jest łatwe. Trzeba się tego nauczyć, a co gorsza, nawet kiedy się już nauczymy, nadal będzie istniało ryzyko, że moje „ja” się ograniczy, a inne „ja” to wykorzystają. Jest to tak naprawdę zasadniczy problem życia we wspólnocie, problem poczucia przynależności i zaufania, że nie zrobią nam krzywdy, że możemy iść na ustępstwa, ponieważ nasze potrzeby również zostaną zauważone, a nasz prawa też będą honorowane. Demokrata patrzy i myśli: czy ten różnorodny tłum, który korzysta z demokracji i jej wartości, potrafi ją utrzymać? Jeśli każde „ja” będzie preferowało tylko i wyłącznie własny interes, demokracja obumrze. Ernst-Wolfgang Böckenförde, niemiecki prawnik i filozof prawa już za życia zaliczany do klasyków demokracji, w swoim słynnym paradoksie pokazywał, że demokracja powstaje, a następnie żyje dzięki temu, co jest obecne w społeczeństwie. Najważniejsze zaś jest poczucie „my” i zmysł przynależności. Gdy tego nie ma, różnorodny tłum jest tłumem obcych sobie ludzi, których poza zajmowaną przestrzenią nic nie łączy. Dla demokracji będzie to miało fatalne skutki.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.