W piątek po raz kolejny odbyła się rozprawa dyscyplinarna sędziego Żurka. Salę wypełnił tłum. Stawiło się wielu KOD‑erów, sędziów i przedstawicieli samorządów prawniczych. Siedziałem obok sędziego z Niemiec, obserwatora. Były media. I byli dwaj zastępcy rzecznika dyscyplinarnego, całkowicie i zasłużenie samotni. Sprawa sędziego Żurka jest w rzeczywistości świadectwem bezprawia państwa Ziobry, procesem typowym dla dyktatur. Skład sędziowski stara się postępować tak, by zmieścić się w obowiązującym i coraz bardziej bezprawnym prawie, a jednocześnie pozostać sądem. Nie ma pewności, czy ta sztuka się uda, zwłaszcza gdy wejdzie w życie niekonstytucyjna i naruszająca prawo europejskie ustawa kagańcowa. W swojej wybitnej książce Unbegrenzte Auslegung (Nieograniczona wykładnia) niemiecki filozof prawa Bernd Rüthers przedstawia działanie wymiaru sprawiedliwości w sprawach cywilnych w Niemczech z lat trzydziestych, taką prawniczą wersję serialu Babilon Berlin. Opisuje strategie sędziów w totalitarnym państwie: jak nie podpaść, ale zachować się przyzwoicie; jak pozostać w systemie, ale sprytnie wykorzystać jego możliwości. Wszystko to obserwujemy w sprawie sędziego Żurka. To, co się dzieje, niewiele ma już wspólnego z wymiarem sprawiedliwości demokratycznego państwa. Z jednym wyjątkiem. Są ludzie, którzy przyjeżdżają nawet z daleka, by wspierać Waldemara Żurka i jego obrońców; są ludzie, którzy nie godzą się na upadek państwa prawa i demokracji. Rozprawa ta pokazuje też konieczność zreformowania procedur wyłaniania sędziów w demokratycznej przyszłości. Trudno się bowiem pogodzić z tym, że z jednej strony sędziami w Polsce zostawali ludzie tak wybitni jak sędzia Żurek, a z drugiej – jego oskarżyciele.