Minister Ziobro odkrył, że prof. Rzepliński już dawno temu myślał o reformie sądownictwa. Tym szokującym odkryciem podzielił się ze słuchaczami podczas swojego wystąpienia w Senacie. Przekazana przez Ziobrę sensacja dowodzi, jak mało minister rozumie z zasad rządzących wolnym demokratycznym światem. Profesorowie już tak mają, że dyskutują o naprawie różnych instytucji. To ich rola. Wśród obrońców niezależności sądownictwa jest też niewielu takich, którzy nie dostrzegają potrzeby głębokiego zreformowania wymiaru sprawiedliwości. Pisałem już wielokrotnie, że gdyby środowiska Zjednoczonej Prawicy były normalnym elementem demokratycznego państwa, to zamiast dewastować sądy, odmawiać publikacji orzeczeń, zmuszać Dudę do wstydliwych nocnych nominacji i uchwalać kolejne akty prawne według najlepszych bolszewickich wzorców („kadry są wszystkim”), podjęłyby od samego początku sensowny dialog na temat reformy sądownictwa, a nikt nie byłby przeciw. W Polsce panowała zgoda co do konieczności takich reform. PiS‑owi i jego przybudówkom nie zależy jednak na naprawie sądów, ale na ich wyeliminowaniu jako czynnika niesterowalnego z Nowogrodzkiej. Dlatego poglądy prof. Rzeplińskiego z 2004 roku i działania rządzącego PiS‑u nie mają ze sobą nic wspólnego. Prof. Rzeplińskiemu chodziło o lepsze funkcjonowanie praworządnego demokratycznego państwa, a PiS‑owi chodzi o zniesienie ograniczeń władzy. Ziobro sam to odsłonił, ujawniając, czym się kierowało ministerstwo przy obsadzie KRS: szukano sędziów, którzy popierają Ziobrowe reformy. Problem w tym, że takie poparcie nie jest zadaniem Rady, która ma stać na straży niezależności sądownictwa. Trzeba natomiast przyznać Ziobrze jedno: sprawił, że prawnicy trochę inaczej patrzą na samych siebie i swoją rolę w społeczeństwie. Marsz Tysiąca Tóg był historycznym wydarzeniem, które pokazało, że większość polskich prawników poczuwa się do odpowiedzialności za państwo. Po PiS‑ie łatwiej będzie przeprowadzić niezbędne reformy. Byle ten czas „po PiS‑ie” nastąpił jak najszybciej.