Prawo do niewolności. Sok z Brukselki, czyli felieton Marcina Mycielskiego (5)

Prawo do niewolności. Sok z Brukselki, czyli felieton Marcina Mycielskiego (5)

Podczas gdy komentatorzy próbują jak najtrafniej przewidzieć szczegóły nowego składu rządu – względnie jego rozpadu – pójdę w kierunku odwrotnym. Dla chwilowej ucieczki od codziennej, rodzimej polityki przeskoczę ze skali mikro do skali makro, by z psychosocjologicznego punktu widzenia zastanowić się nad istnieniem partii i polityków o tendencjach autorytarnych. Zaznaczam, że nie mam w tej dziedzinie żadnych kompetencji, więc moje przemyślenia trzeba brać „ze szczyptą soli”, jak powiedzieliby poddani królowej Elżbiety.

W swojej najnowszej książce Zmierzch demokracji Anne Applebaum analizuje występujące u niektórych ludzi predyspozycje do autorytarnego typu władzy (wspomina zresztą w tym kontekście naszych rodaków i swoich byłych już przyjaciół, choćby Rafała Ziemkiewicza):

Karen Stenner, ekonomistka behawioralna, która 20 lat temu rozpoczęła badania nad cechami osobowości, stwierdziła niedawno, że około jednej trzeciej ludności w każdym kraju ma coś, co nazywa autorytarnymi predyspozycjami. Autorytarne predyspozycje, które sprzyjają jednorodności i porządkowi, mogą być obecne bez konieczności manifestowania się; ich przeciwieństwo, predyspozycje wolnościowe, które sprzyjają różnorodności i odmienności, również mogą być obecne po cichu.

Definicja autorytaryzmu Stenner nie jest polityczna i nie jest tym samym co konserwatyzm. Autorytaryzm przemawia po prostu do ludzi, którzy nie tolerują złożoności: w tym instynkcie w ogóle nie ma nic z natury „lewicowego” czy „prawicowego”. Jest on po prostu antypluralistyczny. Jest podejrzliwy wobec ludzi o różnych poglądach. Jest uczulony na gorące debaty. To, czy ci, którzy go mają, ostatecznie czerpią swoją politykę z marksizmu i nacjonalizmu, nie ma znaczenia. To stan umysłu, a nie zbiór idei [1].

Ani Applebaum, ani Stenner nie są pierwszymi osobami, które tę przypadłość zauważyły. Liczni myśliciele określali ją wcześniej jako „mentalność niewolniczą” lub „syndrom (urodzonego/ szczęśliwego) niewolnika”. Już Arystoteles, opisując w Polityce ówczesny świat, wskazywał na „naturalnych niewolników”. Upraszczając, według greckiego filozofa część ludzi staje się niewolnikami w świetle prawa lub na skutek okoliczności, a część się nimi rodzi. Oczywiście, dzisiaj z punktu widzenia nauki takie postawienie sprawy byłoby skandaliczne, nietrudno też się domyślić, że słowami Arystotelesa posługiwano się przez wieki, żeby usprawiedliwić niewolnictwo. Nie znaczy to jednak, że setki lat przed pionierami psychologii społecznej Arystoteles nie dostrzegł śladów rzeczywistego zjawiska psychosocjologicznego.

W Arystotelesowskiej Etyce nikomachejskiej czytamy, że niewolnik jest żyjącym narzędziem, a narzędzie – nieożywionym niewolnikiem. Niewolnik zatem to człowiek, który rozum i wolę ma poza sobą; ujmując rzecz z drugiej strony, podstawową cechą mentalności niewolniczej jest podatność na manipulację. Tę myśl Arystotelesa warto odnieść nie tylko do świata greckiego, ale do każdego człowieka, w którym się taka mentalność zakorzeniła.

Najlepiej chyba zrozumiał to w latach 40. XX wieku Erich Fromm, który szukając w swojej przełomowej Ucieczce od wolności źródeł nazizmu, uznał, że współczesny człowiek mimo wyzwolenia się z więzów preindywidualistycznego społeczeństwa nie uzyskał wolności w sensie indywidualnego spełnienia:

Z chwilą, kiedy ulegają zerwaniu pierwotne więzy zapewniające jednostce bezpieczeństwo, kiedy staje ona wobec świata zewnętrznego jako istnienie zupełnie oddzielne, otwierają się przed nią dwie drogi, na których może pokonać ów nieznośny stan bezsilności i osamotnienia. Jedną z dróg może dążyć ku wolności pozytywnej, dobrowolnie łącząc się ze światem poprzez miłość i pracę, przez autentyczną ekspresję swych emocjonalnych, zmysłowych i intelektualnych dyspozycji (…), nie rezygnując z niezależności i integralności swego indywidualnego „ja”. Drugim wyjściem będzie cofnięcie się, rezygnacja z wolności (…); jest to tylko ucieczka przed sytuacją nie do zniesienia (…). Dlatego też ten rodzaj ucieczki ma charakter wewnętrznego przymusu, podobnie jak każda paniczna ucieczka przed groźbą; oznacza także w mniejszym lub większym stopniu rezygnację z indywidualności i nienaruszalności „ja” [2].

Fromm pisał: „wolność słowa stanowi co prawda ważkie zwycięstwo w bitwie przeciw dawnym ograniczeniom; zapominamy jednak, że człowiek nowoczesny znajduje się w sytuacji, w której wiele z tego, co sam myśli i mówi, myślą i mówią wszyscy inni; że nie osiągnął jeszcze zdolności myślenia w sposób odrębny” [3]. Obserwację tę rozwinął jego uczeń Abraham Maslow, tłumacząc w swojej książce Motywacja i osobowość:

zbyt wielu ludzi nie podejmuje samodzielnie decyzji, lecz pozwala, by podejmowali je za nich sprzedawcy, agenci reklamowi, rodzice, propagandziści, telewizja, gazety itd. (…). Tacy ludzie są bardziej pionkami poruszanymi przez innych niż jednostkami działającymi samodzielnie i decydującymi o sobie, dlatego na ogół czują się bezradni, słabi, całkowicie uzależnieni, stanowiąc łatwy łup dla bezwzględnych drapieżców [4].

Zdaniem Maslowa zaś „demokratyczne, oparte na samodzielnym wyborze społeczeństwo musi się składać z jednostek samodzielnie działających, decydujących, wybierających – jednostek, których decyzje i działania są niezależne, wynikają z ich własnej, wolnej woli” [5].

Nic z powyższego nie jest moim odkryciem. Gromy klasycznych liberałów, takich jak moja współfelietonistka Kasia Szczypska, może natomiast ściągnąć na mnie ta oto wątpliwość: patrząc na dzisiejszy świat, od Rosji przez Polskę aż do USA, trudno nie odnieść wrażenia, że znacząca część społeczeństwa zwyczajnie czuje się szczęśliwsza, spokojniejsza i bezpieczniejsza pod rządami silnej ręki (zwłaszcza gdy wisi nad nią realne lub sztucznie wytworzone zagrożenie). Prowadzi to do pytania, na które chyba nie odważył się odpowiedzieć żaden z przytoczonych myślicieli: czy my, ci miłośnicy wolności, mamy moralne prawo narzucać wolność tym, którzy jej (świadomie lub nie) nie chcą czy też nie potrzebują? Czy narzucając wolność, w jakiś paradoksalny sposób jej nie ograniczamy?

Myśl ponura, podobnie jak moja ostatnia refleksja o Białorusi. Może jednak i tym razem któryś ze współfelietonistów wykaże, że szklanka jest do połowy pełna, a walczyć o wolność nie tylko warto, ale i należy?


[1] Anne Applebaum, Zmierzch demokracji, Warszawa: Agora 2020.

[2] Erich Fromm, Ucieczka od wolności, Warszawa: Czytelnik 2005.

[3] Fromm, Ucieczka od wolności.

[4] Abraham Maslow, Motywacja i osobowość, Warszawa: PWN 2009.

[5] Maslow, Motywacja i osobowość.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!