Non possumus znowu konieczne. Felieton Wiktora Antolaka (3)

Non possumus znowu konieczne. Felieton Wiktora Antolaka (3)

„Nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli” – non possumus nos, quae vidimus et audivimus, non loqui. Słowa te, wypowiedziane przez apostołów Piotra i Jana przed Sanhedrynem, kiedy grożono im represjami za głoszenie Ewangelii, stały się symbolem niestrudzonego wypełniania obowiązku wierności wartościom nadrzędnym, od których próbuje odwieść człowieka wykorzystująca swoją siłę władza. Dziś rząd PiS‑u stara się od niezależności i bezstronności odwieść sędziów, ale też – paradoksalnie – polski Kościół.

Eliminacja niezawisłości sędziowskiej dokonuje się jawnie i, jak wskazuje historia dawniejsza i najnowsza, klasycznie. Zaczęto od dyskredytowania sędziów, tak by uczynić z nich osamotnioną klikę, wroga społeczeństwa. Wywieszano zatem na banerach szkalujące materiały, w Ministerstwie Sprawiedliwości utworzono przestępczą bandę hejterską pod wodzą wiceministra, a politycy partii rządzącej, w tym prezydent, w publicznych wystąpieniach posuwali się do szczucia słuchaczy na sędziów. Przede wszystkim ukazywano ich jako sukcesorów PRL‑u, których trzeba poddać dekomunizacji (skądinąd prowadzonej m.in. przez Stanisława Piotrowicza, byłego członka PZPR i prokuratora stanu wojennego). Następnie, nie zaprzestając kampanii nienawiści – ta zawsze się przydaje – grożono sędziom pociągnięciem ich do odpowiedzialności dyscyplinarnej za krytykę władzy, a niekiedy groźby te realizowano. Potem bezprawna ustawa kagańcowa, a wreszcie wykraczające nawet poza autorytaryzm wykorzystywanie mechanizmów prawa karnego do ataku na sędziego Igora Tuleję, który wydał niekorzystne dla władzy orzeczenie. Cel jest jeden: nakłonić sędziów, by swoją niezawisłość złożyli na ołtarzu władzy politycznej. Jeśli zaś będą się opierać, władza złoży na tym ołtarzu ich dobre imię, zatrudnienie, a może nawet wolność w znaczeniu prawa karnego. Mimo gróźb i ich realizacji wielu sędziów wiernych powołaniu wypowiada jednak swoje non possumus. Czynią to niepewni jutra, świadomi, że nie tylko mogą, ale i muszą tak postąpić. Muszą, aby zachować przyzwoitość.

Unieszkodliwianie duchownych przebiega zupełnie inaczej. Wygląda dość niewinnie, w istocie zaś jest przebiegłe i niestety na razie skuteczne. Władza pośrednio oferuje Kościołowi transakcję: Kościół zachowa swoją pozycję w państwie, będzie nawet w pewien sposób przez państwo dodatkowo subsydiowany. Co więcej, władza, która wkrótce przejmie sądownictwo, dopilnuje, by nie zasądzano odszkodowań wypłacanych przez diecezje osobom molestowanym przez duchownych. Trwanie tej władzy będzie też gwarantować zwalczanie ideologii gender oraz rozszerzonego dostępu do aborcji. Czego państwo żąda w zamian? Pozornie niezbyt wiele: po prostu milczenia. Jednak milczenie oznacza dziś brak sprzeciwu wobec represjonowania sędziów, wobec nierespektującej odrębności sądownictwa jednolitej władzy państwowej (wyraźnie niezgodnej ze społeczną nauką Kościoła głoszoną przez ostatnich papieży), wobec radykalnego łamania prawa i stawiania woli partyjnej ponad prawem, wobec odczłowieczającego stosunku do uchodźców. Tak to małymi kroczkami Kościół w Polsce będzie się oddalać od nauczania papieży, od Ewangelii. Cena, jak widać, jest olbrzymia, a jednak ta destrukcyjna transakcja wydaje się pociągająca dla znacznej liczby polskich duchownych. Niektórzy nie tylko godzą się na bierność wobec niesprawiedliwości, lecz nawet włączają się czynnie we wspieranie PiS-u. Przez zaniechanie lub działanie przyczyniają się do budowy reżimu – nie reżimu katolickiego, bo to oksymoron, ale reżimu parakatolickiego czy pseudokatolickiego.

Kościelnej akceptacji poczynań PiS-u nie można tłumaczyć troską o ochronę innych dóbr, które zostałyby naruszone w razie utraty władzy przez PiS. Po pierwsze, Kościół nie jest powołany do politycznych kalkulacji. Jego zadaniem jest głoszenie chrześcijańskiego orędzia – głoszenie go w sposób bezstronny. Kościół ma prawo i obowiązek interweniować wobec zła, ale musi to czynić „bez względu na osobę”, czyli niezależnie od tego, kto jest sprawcą zła. Po drugie, obecny rząd bynajmniej nie broni jakichkolwiek wartości chrześcijańskich. Wbrew stanowisku Kościoła pozwala na aborcję eugeniczną – według mnie – dyskryminującą ze względu na stan zdrowia (m.in. bezprawnie uniemożliwiając, z pomocą Julii Przyłębskiej, rozpatrzenie przez Trybunał Konstytucyjny wniosku złożonego w tej sprawie). Przez haniebną politykę pogardy wobec osób LGBT uniemożliwia polemikę z założeniami samej ideologii gender, ponieważ każdy oponent tej ideologii kojarzony jest obecnie ze strefami wolnymi od LGBT, przywodzącymi na myśl najmroczniejsze okresy dziejów.

Politycy PiS-u o żadne katolickie wartości się nie troszczą. Co więcej, zamieniając przykazanie miłości na – skrupulatnie przez nich przestrzegane – przykazanie nienawiści, kompromitują i ośmieszają katolicyzm, a mówiąc wprost, dokonują dzieła zgorszenia. Czynna lub milcząca konfirmacja Kościoła wobec poczynań władzy staje się partycypacją w tym zgorszeniu, stanowi bowiem sprzeniewierzenie się kościelnej misji, którą jest głoszenie orędzia miłości, a nie wspieranie imperializmu rzekomo katolickiej władzy opartego na nienawistnym populizmie. Zdarzało się w historii, że Kościół przyjmował taką godną ubolewania postawę, ponosząc ogromne szkody wewnętrzne, nieporównywalne do skutków ataku z zewnątrz. W dziejach Kościoła nie brak jednak i chlubnych momentów, wśród których jest wspomniane wyżej oświadczenie apostołów, że nawet wobec gróźb nie porzucą głoszenia tego, co widzieli i słyszeli. Dzisiaj Kościół również powinien nie zamykać oczu i uszu na to, co się dzieje, lecz widzieć, słyszeć i protestować. Już czas najwyższy na jednoznaczny sprzeciw wobec wykorzystywania religii do populistycznego tworzenia podziałów i legitymizacji bezprawnych poczynań władzy, a przede wszystkim czas najwyższy na sprzeciw wobec poniżania i represjonowania całych grup i poszczególnych osób. Kościół nie może poświęcić przykazania miłości bliźniego, sedna swojego nauczania, dla dogodnej pozycji w państwie gwarantowanej przez pseudokatolicką władzę. Dziś potrzeba, by Kościół ustami Episkopatu Polski po niespełna siedemdziesięciu latach powtórzył inspirowane heroizmem apostołów chwalebne słowa polskich biskupów: „Rzeczy Bożych na ołtarzach Cezara składać nam nie wolno. NON POSSUMUS!”


Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!