Ministerialne niespodzianki. Felieton Joanny Hańderek (116)

Ministerialne niespodzianki. Felieton Joanny Hańderek (116)

No i mamy kolejnego – pardon, kolejną – Dyzmę w ławach rządowych. Nic, tylko się cieszyć i szpitale omijać. Przez najbliższe miesiące wypadałoby w ogóle nie chorować. Problemy zdrowotne są szczególnie niewskazane dla kobiet. W felietonie piszę dzisiaj o ministrze Katarzynie Sójce, a w zasadzie o PiS-owskim podejściu do profesjonalizmu i kompetencji.

Na ostatniej prostej najjaśniejszy rząd nasz postanowił nas uraczyć jeszcze jednym wspaniałym ministrem, a dokładnie ministrą – chociaż sądząc po mentalności PiS-u, nowa ministra pewnie feminatywów nie lubi. Kobiet zresztą też nie. No więc mamy Katarzynę Sójkę, posłankę zasiadającą w ławach poselskich PiS-u. Nikt wprawdzie wcześniej o tej pani nie słyszał, ale co tam, wiemy, że polski rząd Misiewiczem stoi. Sam Dołęga-Mostowicz by tego nie przewidział. Pisarz ów, zmęczony cynizmem swoich czasów, napisał „Karierę Nikodemy Dyzmy”, ale umieścił tam tylko jednego Dyzmę. We współczesnej Polsce tymczasem Dyzmów ci dostatek, zwłaszcza w rządzie i na stanowiskach obsadzonych przez PiS.

Pani Katarzyna Sójka, wrzucona na chwilę przed wyborami parlamentarnymi na fotel ministra zdrowia, nie powinna nas dziwić nic a nic. Wpisuje się doskonale w partyjny sposób myślenia i traktowania człowieka. Jeżeli bowiem z czegoś nowa ministra jest znana, to ze swojego komentarza do śmierci młodej kobiety zabitej przez nieludzkie prawo antyaborcyjne. Wedle Sójki „kobiety zawsze umierały, umierają i umierać będą”, a błędy lekarskie „zdarzały się i zdarzać będą”. Czyli nie ma problemu – jedna mniej, jedna więcej, kto by to liczył, zwłaszcza że w szpitalu i tak duże obłożenie.

Od razu można tu wspomnieć o miłych paniach lekarkach zwracających się do starszych kobiet per „babciu” lub o miłych panach lekarzach mruczących coś pod nosem nad chorym delikwentem. W Polsce chyba ciągle nie ogarnęliśmy europejskich standardów opieki medycznej. Pacjent powinien się cieszyć, że w ogóle do szpitala się dopchał. Kto ma zdrowie, ten może chorować i to się nie zmienia od lat. Nowa ministra, która z zadowoleniem opowiada, że lekarze zawsze się mogą pomylić, a pacjentki umierają, bo taka jest już kolej rzeczy, pasuje doskonale do tej przaśno-nowopeerelowskiej PiS-owskiej rzeczywistości.

W zasadzie można by potraktować wybór nowej ministry jako podsumowanie dwóch kadencji PiS-u. Z dojściem do władzy wódz z Żoliborza nie tylko okopał się w swojej twierdzy, ściągając do obrony wojsko, policję i oddziały specjalne, ale przede wszystkim zdemolował Polskę. Dobra zmiana jak miotacz ognia wypaliła z wielu stanowisk ludzi kompetentnych i doświadczonych, w zamian fundując nam miernych, nikomu nie znanych, za to służalczych, zakochanych w swoim panu i władcy. Kolejne ustawy, przepisy i pomysły płynące prosto z serca dyktatora odebrały nam wolne media, sensowne szkolnictwo, rozwój uniwersytetów, a wprowadziły chaos.

Ministra zdrowia z nonszalanckim podejściem do życia i zdrowia pacjentek to jeszcze jeden dowód na ideologizację naszego kraju. Ważniejsze od kompetencji i doświadczenia jest podporządkowanie się ideologii rządzących, mocno sklejonej z prawicowym, tradycyjnym i fanatycznie religijnym światopoglądem. Sam Kaczyński specjalnie pobożny nigdy nie był. Gdyby pogrzebać w przeszłości, można by zobaczyć, że raczej nie uważał kościoła za sprzymierzeńca. Dochodząc do władzy, zrozumiał jednak szybko, że ludzie pokroju Rydzyka czy Jędraszewskiego będą mu przydatni. Mariaż z kościołem zapewnia PiS-owi twardogłowy elektorat, dla którego kobieta to jedynie reproduktorka z dostępną funkcją domowego sprzątania i opieki nad mężem i dziećmi.

Wytworzona przez PiS ideologia daje się sprowadzić do pokrzykiwania Kaczyńskiego o konieczności „obrony polskich dzieci” oraz niechęci do nauki o płci i do środowisk LGBTQ+. Do tego PiS dolewa nienawiść wobec uchodźców, a także żeruje na martyrologii i patosie romantycznych mitów narodowych. W tym wstecznym i ksenofobicznym sosie raz po raz wypływają ludzie pokroju Szumowskiego, Cieszyńskiego, Patkowskiego czy Misiewicza.

Obrońcy i piewcy PiS zachwycają się nową ministrą. W mediach rządowych pełen szacuneczek. W oddanych szczekaczkach propagandowych można przeczytać, jak to pani ministra jeszcze jako posłanka była pracowita i obowiązkowa, bo wzięła udział w prawie wszystkich głosowaniach swojej kadencji. No zachwyt i brawa: pani ministra robiła to, co powinna, czyli głosowała! Przyszło nam żyć w czasach, kiedy czymś wyjątkowym jest wypełnianie obowiązków. Przecież PiS-owscy włodarze i urzędnicy przyzwyczaili już naród, że można brać pensję za nic. Wystarczy tylko stać po właściwej stronie i załatwione.

W ostatnim momencie dostała nam się nowa pani ministra zdrowia, taka, co to żadnej śmierci pacjentów i pacjentek się nie boi, a błąd w sztuce lekarskiej uważa za oczywistość. Jaki z tego wniosek? Miejmy nadzieję, że niezdecydowani wyciągną szybko naukę z nowej nominacji i pójdą oddać głos w najbliższych wyborach. Po jesieni może bowiem być jeszcze weselej. I tak dla jasności: niejeden dyktator doszedł do władzy w wyniku demokratycznych wyborów, dobrze jest więc przyglądać się z namysłem temu, co dookoła nas się dzieje.


Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!