Z rosnącym lękiem obserwuję prognozy wyborcze. Demokracja wypadła z kolein. Nie może funkcjonować dobrze, gdy stawka wyborów staje się zbyt wysoka.
Normalnie w demokracji wybory powinny być pozbawione nadmiernego dramatyzmu: kandydaci z realnymi szansami nie kwestionują ustroju ani generalnego kierunku polityki państwa, a każdy z nich jest ostatecznie do zaakceptowania. Gdy natomiast w grę wchodzi wybór cywilizacyjny, a nawet przetrwanie państwa, przestają to być wybory normalne.
Wygrana kandydata PiS-u oznacza załamanie się reform w Polsce, uniemożliwienie naprawy systemu prawnego i utratę naszej pozycji w Europie. Po prostu. W konsekwencji taki wybór prowadzi do paraliżu państwa i wystawia je na śmiertelne niebezpieczeństwo wobec uwarunkowań geopolitycznych. Na taki eksperyment Polska nie może sobie pozwolić. Tymczasem według niektórych sondaży różnica między kandydatem demokratycznym a kandydatem Nowogrodzkiej spada w drugiej turze do kilku procent. I właśnie te procenty zadecydują o naszej przyszłości oraz o przyszłości następnych generacji.
Wypełniłem ostatniego Latarnika Wyborczego. Ze zdumieniem stwierdziłem, że z Magdaleną Biejat zgadzam się w 76%, a z Rafałem Trzaskowskim w 31%. To wszystko jednak jest spektrum naszej demokratycznej, europejskiej, bezpiecznej przyszłości. Poza grupą demokratycznych kandydatów rozwiera się otchłań. Mogą do niej wrzucić Polskę nie tylko ci, którzy zagłosują za przywróceniem nowogrodzkiej zmory w Polsce, ale także ci, którzy w drugiej turze zostaną w domu, bo kandydat demokratyczny nie podziela w pełni ich poglądów.
Mam nadzieję, że Polsce jeszcze raz się uda. To ciągle zależy od nas. I marzy mi się, żebyśmy w następnych wyborach mogli głosować spokojnie, bez lęku, że znowu wybieramy między przyszłością a otchłanią.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.