Śledztwo profesorowej Szczupaczyńskiej nad Sekwaną, czyli słów kilka o lubieżnościach i sprośnościach świata tego. Albo inaczej o tym jak Bachus zaatakował duszę Polską. Felieton Joanny Hańderek (134)

Śledztwo profesorowej Szczupaczyńskiej nad Sekwaną, czyli słów kilka o lubieżnościach i sprośnościach świata tego. Albo inaczej o tym jak Bachus zaatakował duszę Polską. Felieton Joanny Hańderek (134)

Ponieważ oburzenie w sercu moim wezbrało płomienną lawą nieskrywanego niesmaku, dlatego pozwalam sobie skreślić słów kilka nie tyle o wydarzeniach w Paryżu, co o nas samych. A że Paryż, ach, Paryż – stolica świata (kolonialnego) – to nasze Polskie marzenie o wielkości, Napoleonie i dumie, tym większe oburzenie, że zamiast pobożnie to bezbożnie tam się dzieje. A do tego Polacy nie gęsi więc swoje skandale mają – o czym w moim felietonie kreślę słowa i polecam się Państwa uważaniu.

Profesorowa Szczupaczyńska zapewne byłaby niezwykle i zgorszona, i oburzona. Wszak jako osoba pochodząca z godnej socjety krakowskich salonów znała bardzo dobrze co do czego i po co. Etykieta musi być, tak samo jak gorset zasad i dobrego wychowania. Panienkom z dobrego domu nie wolno przemieszczać się samotnie po mieście, zacna żona wie czego jej mąż potrzebuje, panie z dobrego towarzystwa wiedzą jak trzymać język za zębami i jak postępować, by być damą, a panowie swój rozum mają i wiedzą jak wiązać krawaty. Czar XIX stulecia odmalowany w książkach Maryli Szymiczkowej (a dokładnie pary Dehnel&Tarczyński) cieszy urokiem, cudownym dowcipem i ostrym spojrzeniem na dawne społeczeństwo. Zastanawiam się tylko czy jest to książka historyczna, jak sami autorzy deklarują, nazywając ją retro kryminałem. A może wręcz odwrotnie, książka skrojona na nasze codzienne życie, odmalowująca naszą tu i teraz mentalność. I może zastanawiałabym się jeszcze chwilę, gdyby nie reakcje na otwarcie igrzysk w Paryżu. Dziękuję bardzo, teraz już wiem, Maryla Szymiczkowa jest nie tylko znawczynią pyszyngiera krakowskiego ale i naszej zapyziałej mentalności.

Skrzek hejtu rozlał się w zasadzie jeszcze w tej samej chwili, w której Céline Dion stała na wierzy Eiffla i śpiewała. Dobre duszyczki skrzeczały, że śpiewa z playbacku więc się nie liczy i że ich oszukała. A co tam, że to głos popkultury, a co tam, że ma wielki dorobek, co tam, że to dzielna kobieta, która walczy ze śmiertelną chorobą i miała odwagę raz jeszcze stanąć przed publicznością. Największe jednak oburzenie, rzecz jasna święte oburzenie, spowodowało przedstawienie uczty. Co bardziej zagorzałe skrzeczuchy hejterskie zaczęły obrzucać błotem cały internet, z rykiem „profanacja Ostatniej Wieczerzy”. No bo jak siedzą ludzie przy stole to to musi być ostatnia wieczerza, żaden inny obraz, żadna inna uczta. Nawet jak główny bohater nieco Bachusa przypomina, to i tak niektórzy jedno mają skojarzenie. Dla szczególnie wrażliwych na Polskość i wszelkie odstępstwa od normy to na pewno był atak i to na katolicki kościół, pewnie i na samego papieża (oczywiście Polaka bo jedynie ten był papieżem), a może i Boga. I tak od rana do wieczora, bla, bla, złe, złe, straszne, niegodne, obraza, o jej, o jej, bla, bla. Gdzie ta wielka Francja, co to kolonie miała, inne państwa najeżdżała, rujnowała? Co to za straszny popis kultury otwartej, tęczowej, bawiącej się i trawestującej własną tradycję i Europejską historię z herstorią włącznie?! Skrzeki, trzaski, przerzucanie fekaliami, kupa błota. Sam Morawiecki raczył skomentować, że „zohydzili wszystko tą ceremonią”. Ach, a jednak się nie myliłam, Szymiczkowa pisze o współczesnej Polsce, współczesnej mentalności skrzekusów zamkniętych w swoich małych, ciasnych bańkach pieniactwa, zawiści i nienawiści do wszystkiego, co nie jest takie jak oni sądzą, że ma być.

I tak sobie żyjemy od zgorszenia do zgorszenia, a że świat wyrasta nam w naszym własnym ogródku dlatego mamy się nad czym oburzać i nad czym deliberować. Zwłaszcza, że nie brak i u nas ludzi, co to myślą źle i co gorsza na ulicach raz po raz coś krzyczą, a to o klimacie, a to o prawach kobiet, a to o uchodźcach, a to o tęczowych prawach. Co zabawne rzeczywistość już dawno nam uciekła biegnąc do przodu, ale niektórzy z nas konsekwentnie próbują nam pokazać, że nie ma żadnych zmian, i że nic się nie wydarza. Dlatego pewien pan profesor specjalista od języka postanowił rozprawić się z pojęciem śmierci zwierząt, fundując przy okazji czkawkę całemu narodowi. Przez chwilę, zamiast debatować o prawach zwierząt, co stanowi ważny aspekt współczesnej polityki, zwłaszcza w kontekście IV wielkiego wymierania zwierząt, my mogliśmy razem z panem profesorem sobie beknąć. Umierają czy zdychają o to jest pytanie?! Metafizyczne wręcz. Tymczasem pewnie i sam profesor, skoro jest profesorem dobrze wie, że spór jest jałowy o niczym, bo język się zmienia i dzisiaj już nikt nie mówi o zdychaniu, chyba, że chce pokazać swoją twarz antypostępowca. Wówczas zdycha się na barykadzie dawnych przekonań w agonii przesądów i nienawiści do innego. A że dziadersowo jest nader wrażliwe, to pewnie za chwilę nowa będzie awantura. Zaraz do głosu dojdzie kolejne wielkie oburzenie z powodu okrzyków pod sejmem WYP*! Martę Lempart zawsze słychać, a jak ma mikrofon i Kamysza-Amisza przed sobą to słychać ją tym bardziej. Więc czekam kiedy na modłę dziewiętnastowiecznej socjety zacznie się debata, że to nieładnie jak kobieta klnie i to publicznie. Jakoś pewnie przemilczane zostanie w debacie purystów językowych, że to całkiem nieładnie jak kobieta umiera, bo zamiast ją leczyć i stosować medyczne procedury upolitycznia się jej macicę i sprowadza ją do roli inkubatora. To jakoś w dziadersowie nie przeszkadza ale soczyste WYP*! strasznie boli.

W międzyczasie prezydent naszego państwa bardzo się ucieszył, że znów może się nadąć w słusznej sprawie i zrobił swoją sławetną minę a-la-duce wyrażając oburzenie z powodu zawieszenia w TVP Przemysława Babiarza. Ostatnio taki był podjarany jak próbował przechować u siebie pod biurkiem dwóch przestępców. Tylko, że policja zrobiła mu nalot na chatę i popsuła całą zabawę. Dlatego teraz Duda Wielki oddał sprawie całe serce i pokrzykuje w obronie złotych myśli Babiarza. Swoją drogą dziadersi zawsze dużo mówią o wolności sądów gdy dotyczy to ich sprawy, ale jak już usłyszą przeciwne poglądy to wówczas to jest złe i narusza ich godność, zarówno człowieczą jak i religijną.

Profesorowa Szczupaczyńska znała bardzo dobrze wszystkie zasady jakimi winna być podporządkowana ze względu na swoją płeć i pozycję społeczną. Złote zasady nie do łamania. Miejsce w społeczeństwie też miała jasno określone, wprawdzie była mężatką (powód do dumy) ale nie miała dzieci (powód do hańby), wprawdzie szło jej dobrze w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych (powód do wstydu, że pracuje i zajmuje się nie kobiecymi robótkami), ale znacznie gorzej szło jej radzeniem sobie ze współczesnością (Munk ją gorszył, nie wspominając o Przybyszewskim). Co najważniejsze jednak była postacią dawnych czasów i jest istotą zmyśloną. Tymczasem nasi rodzimi, współcześni panowie gorszący się, że psy umierają, a John Lenon śpiewał o wolności, przypominają nam, że dziadersowo trwa nadal. Dziaders to stan mentalny, dziadersowo to rzeczywistość którą raz po raz starają się nam wcisnąć na głowę.

Jak mam być szczera to już wolę opowieści o Profesorowej niż opowieści dziadersów, szkoda jednak, że niektórzy ciągle z XIX wieku nie wyrośli, a co gorsza niektórym wydaje się, że to super i że każdy ma prawo ględzić co mu się żyw nie podoba. Otóż nie, bo oprócz wolności słowa jest jeszcze odpowiedzialność za słowo i etyka, a te powinny nam uświadomić, że czas najwyższy opuścić dziewiętnastowieczny gródek dziadersowa. Dobrze jest czasami zajrzeć w wiek XXI bez oceniania drugiego i bez przypisywania zła wszystkiemu co przekracza nasze oczekiwania. Czasami dobrze jest posłuchać, wyjść poza własne poglądy, przekonania, przyzwyczajenia, pooglądać i nie koniecznie kłapać na ten temat.


Felieton jest wyrazem opinii autorki. Nie prezentuje stanowiska ZR.

Tekst wart skomentowania? Napisz do redakcji!