Drogie i Drodzy,
nie umiałam napisać krótko, więc ostrzegam: to tylko wyznanie miłości i pożegnanie.
Siedem lat temu uznałam, że nie mogę dłużej siedzieć na kanapie. A właściwie: w bibliotece, nad nieszczęsnym doktoratem z literaturoznawstwa. Nie mogę tylko czytać o polityce przy śniadaniu i wyrażać niedowierzania wobec tego, co się dzieje, na Facebooku. Uznałam, że część swojego czasu – choć nigdy go dość nie miałam – przeznaczę na pomoc w organizacji, w której widziałam wielką szansę na społeczną zmianę. Zapisałam się do Komitetu Obrony Demokracji.
Pomyślałam, że mogę wspomóc organizację jakąś prostą pracą, przecież zawsze tego potrzeba. I tak z ulicy trafiłam do biura KOD w Krakowie, które właśnie powstawało i szukało wolontariuszy. Tam zaczęłam poznawać wspaniałych ludzi, jacy ten ruch tworzyli i tworzą. Zakładałam, że będę tam spędzać godzinę lub dwie tygodniowo, ale szybko się okazało, że to mrzonka. Wyzwań stojących przed opozycją obywatelską, ale też pomysłów, jakie się pojawiały wśród nas, było tak wiele, że nie dało się, a przynajmniej ja nie potrafiłam, tej działalności traktować jako jednego z wielu zajęć.
Po jakimś czasie dostrzegłam, że – inaczej niż sądziłam jako młoda studentka – nie kariera akademicka jest moim powołaniem, ale działanie i praca wśród ludzi, wprowadzanie zmian. Nazywając rzeczy po imieniu (choć brzmi to naiwnie, wiem): naprawianie świata. Odkąd to do mnie dotarło, odkąd to zaakceptowałam, odżyłam. I wsiąkłam w aktywizm na dobre.
I tak zaczęłam prowadzić manifestacje, organizować spotkania, projektować ulotki. Po jakimś czasie zostałam wybrana na przewodniczącą małopolskiego KOD, najaktywniejszego (jak mówią koledzy z innych regionów) w Polsce. Po dwóch latach ten wybór członkowie i członkinie potwierdzili, wybierając mnie ponownie. Zaufanie osób z małopolskiego KOD to największe wyróżnienie, jakie mogłam sobie wyobrazić. Ale też ogromna odpowiedzialność.
Czy jej podołałam – nie mnie oceniać. Na pewno chciałam więcej, niż mogłam. Ale wiem, że jak na grupę wolontariuszy, amatorów (każdy z nas z innej bajki), zrobiliśmy dużo.
Małe i wielkie manifestacje, które dane mi było współorganizować i prowadzić – od kilkuosobowej w pandemii do tych wypełniających cały Rynek i okoliczne ulice. Kilkadziesiąt debat, w tym większość w plenerze, na targowiskach, żeby pozwolić zwykłym ludziom na poznanie polityków, którzy w parlamencie czy innych gremiach ich reprezentują. Spotkania edukacyjne, informacyjne, happeningi. Współpraca ze wspaniałymi osobami, członkami i członkiniami KOD, sympatykami, partnerami z innych organizacji. Przyjaźnie, które się zawiązały na całe życie.
Ale czas mija. Dobiega końca moja trzecia kadencja w Zarządzie Regionu. Coraz bardziej jestem świadoma tego, że czas na zmianę. Niezależnie od tego, że jestem zwolenniczką ograniczonej liczby kadencji we wszystkich instytucjach, tę potrzebę świeżej krwi po prostu czuję.
KOD po 15 października jest już inną organizacją i musi być inną – czymś, o czym marzyłam i w co wierzyłam, odkąd o KOD usłyszałam. Nie może być anty-PiS-em, ale mocnym, oddolnym ruchem wzmacniającym partycypację obywatelską i kontrolującym działania każdej władzy. Musi być organizacją polityczną (bo nasze życie jest polityczne, czy chcemy tego czy nie), ale apartyjną i niezależną. Nie powinien być typową NGO, ale ruchem masowym, o rozbudowanej sieci aktywistów na terenie całej Polski. W Małopolsce mamy dziś szczęście mieć zaangażowane osoby w co najmniej 15 miastach i miasteczkach, prawie wszystkie zrzeszone w grupach lokalnych. Jestem ogromnie dumna, że miałam pewien udział w budowaniu tej sieci ludzi dobrej woli, ale widzę też, że potrzeba do tego nowych sił. Na szczęście ich nie brakuje.
Dlatego po prawie sześciu latach pełnienia obowiązków w Zarządzie Regionu Małopolskie zdecydowałam się ponownie nie kandydować w najbliższych wyborach do tego organu. Już za miesiąc członkinie i członkowie KOD wybiorą nowe władze, które będą działać z nową energią. Oczywiście będę je / ich wspierać w każdej sprawie.
Z KOD się nie żegnam, bo KOD to już część mnie.