Wtedy też był piątek. O dniu, w którym rozpoczęła się inwazja na Polskę, opowiadała mi babcia. Nie była to więc historia z książek, ale wciąż jeszcze ze wspomnień. W moim dzieciństwie wojna była w opowieściach obecna, a przez to namacalna.
Wczesny poranek 24 lutego, dnia inwazji państwa moskiewskiego na Ukrainę, oznaczał powrót wydarzeń z opowieści. Może dlatego dla mojego pokolenia, które zna wojnę z relacji bezpośrednich świadków, wojna w Ukrainie stała się przeżyciem osobistym. Mojemu pokoleniu łatwiej jest wczuć się w sytuację ludzi pod bombami.
Wojna była obecna we wspomnieniach, ale w Europie miało jej już nie być. Inwazja na Ukrainę pokazała, że w logice historii nie zmieniło się nic. Zobaczyliśmy, że wojna jest jednak wydarzeniem cyklicznym, zawsze ciążącym fatum. Czytałem ostatnio wydaną przez Znak książkę Jonathana Dimbleby’ego „Barbarossa” o ataku Niemiec na ZSRR. Zwłaszcza jej części dotyczące dyplomacji wywołują ciarki. Zachód ze swoim ociąganiem się i nadzieją, że wojna przejdzie bokiem, zachowuje się teraz bardzo podobnie jak wtedy. Zmieniły się fronty i sojusznicy, ale w istocie wszystko jest takie samo.
Ciągle mam wrażenie, że jesteśmy dopiero na początku tej historii. Wielu ludziom Zachodu, także wielu Polakom, wydaje się, że zło jakoś nas ominie. Nie wiemy, co się jeszcze wydarzy, ale im bardziej chcemy wierzyć, że to nie nasza wojna, że uda się ją przeczekać pod miotłą, tym realniejsze staje się zagrożenie nas wszystkich. Jeśli nie umożliwimy Ukrainie definitywnego zwycięstwa, jeśli konflikt się zamrozi w jakichś tymczasowych rozwiązaniach wynikłych stąd, że nie zapewniamy Ukraińcom dostatecznego wsparcia, wojna przyjdzie i tutaj – do nas, a najpóźniej do naszych dzieci.
Pamiętajmy o tym wszystkim 1 września, w dniu, który kilkadziesiąt lat temu przeżyli nasi dziadkowie, a który jednak powrócił, i to nie tylko do naszych sąsiadów.
Wesprzyj Ukrainę poprzez Fundację im. Janusza Kurtyki!
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.