Polskie konstytucje były dziełem masonów, jakobinów, socjalistów, komunistów i postkomunistów. Przynajmniej te sensowne, pozytywne. Co prawda, nie miały szczęścia, powszechnego poparcia ani posłuchu. O ironio, jedyna, która została przyjęta w referendum, ignorowana jest od następnego dnia po jej przyjęciu.
Tegoroczna, szesnasta rocznica uchwalenia konstytucji przemknęła prawie niezauważona, przykryta marszami z pochodniami i obrazami, przysłonięta stosem kremówek. Na przyszłość polecam organizację bicia rekordu Guinnessa w wykonaniu największej kremówki, a na koniec odegranie „Barki” na harfie. W sumie impreza w stylu braci Marx (oglądałbym).
Polacy nie mają szczęścia do konstytucji, ale też konstytucje nie mają szczęścia do Polaków. Ta pierwsza, którą się chwalimy, została wprowadzona w zasadzie bezprawnie i obowiązywała ani jednego dnia. Cóż więc z tego, że była pierwsza? Następną konstytucję, tę dla Księstwa Warszawskiego, dał nam Bonaparte – zaraz po przykładzie. Potem była konstytucja Kongresówki (Królestwa Polskiego) nadana (oktrojowana) przez Króla i Cara, a pisana przez Adama Jerzego Czartoryskiego i uznawana za najbardziej liberalną w ówczesnej Europie. Król i Car niespecjalnie jej przestrzegał i ostatecznie zakończyła żywot wraz z upadkiem powstania listopadowego.
Dłuższą przerwę w konstytucjach mieliśmy aż do 1921 roku, w którym uchwalono konstytucję zwaną później marcową. Teoretycznie działała cztery lata, a praktycznie prawie wcale. Bo najpierw przyszła wojna, a potem Naczelnik Piłsudski. Tamta konstytucja być może wyprzedzała swój czas – była zbyt demokratyczna, zbyt socjalna, zbyt nowoczesna. Następna, napisana dla Naczelnika, już taka nie była. Dziś pasowałaby jak ulał Prezesowi, gdyby tylko dało się go wcisnąć w mundur Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych. Lub choćby jakiś dopasowany garnitur.
Polskie konstytucje były dziełem masonów, jakobinów, socjalistów, komunistów i postkomunistów. Przynajmniej te sensowne, pozytywne. Co prawda, nie miały szczęścia, powszechnego poparcia ani posłuchu. O ironio, jedyna, która została przyjęta w referendum, ignorowana jest od następnego dnia po jej przyjęciu.
Niestety, nasza konstytucja, uchwalona 2 kwietnia 1997 roku, nie była nigdy przestrzegana, choć wcześniej nie było to aż tak ostentacyjne i bezczelne. Przyzwyczajono społeczeństwo, że prawo nie musi być przestrzegane, a samo społeczeństwo tendencji do jego przestrzegania nigdy nie przejawiało.
Dziś zamiast świętowania może warto się zastanowić, co w systemie konstytucyjnym można by poprawić. Na początek można zrezygnować z Senatu. To bękart okrągłego stołu, niepotrzebny w realiach naszego kraju. W zamian niejako można nieco powiększyć skład Sejmu, ale nie powyżej 500+. A w zasadzie 500. To poprawiłoby jego reprezentatywność pod warunkiem zwiększenia okręgów wyborczych i eliminację najmniejszych z nich.
Skoro mamy system kanclerski wzorowany na niemieckim, z silną pozycją premiera, to warto zredukować uprawnienia prezydenta, zrezygnować z powszechnych wyborów prezydenckich i ograniczyć możliwość sprawowani tej funkcji do tylko jednej kadencji. Unikniemy wtedy ryzyka pojawienia się produktów dudopodobnych, a nawet jeśli ktoś taki trafiłby się ponownie, to możliwości narobienia szkód bardzo by się zmniejszyły.
No i najbardziej delikatna kwestia: Trybunał Konstytucyjny. Warto wrócić do zasady obowiązującej w „małej konstytucji” (1992), w której wyroki Trybunału Konstytucyjnego mogły być odrzucane przez Sejm kwalifikowaną większością konstytucyjną. To na parlamencie spoczywałaby wtedy całkowita odpowiedzialność za stanowienie i interpretację prawa. Należy też pamiętać, że obecnie mamy nieco inną sytuację niż w 1997 roku. Dziś obywatele mogą się odwołać do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Oba te sądy najwyższe wydają się znacznie bliższe teraźniejszości i sprawiedliwości niż wszystkie składy sędziowskie polskiego Trybunału po roku 1989.
Alleluja i do przodu, obywatele.
również na aristoskr.wordpress.com
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR.