Biblijnym archetypem jest pojedynek Dawida z Goliatem. Podobne znaczenie ma starcie Odysa z cyklopem Polifemem, ale tu dysproporcje były jeszcze większe i sama przewaga technologiczna, jaką posiadał David, nie wystarczyłaby Odysowi do zwycięstwa. Odys stanął do pojedynku jako pan Nikt i zapewne jako pan Nikt przeszedłby do historii, gdyby pycha nie kazała mu obwieścić swojego prawdziwego imienia pokonanemu przeciwnikowi i całemu światu.
Stając do polemiki z Mariuszem Janickim, aspiruję poniekąd do roli Odysa, choć zapewne strategią nie dorównuję Odysowi, a talentem literackim Homerowi i jego tłumaczom. Zamieszczony w najnowszym numerze „Polityki” tekst Janickiego o dwunastu grzechach opozycji jest ważny, bo przedstawia wszystkie pułapki postpolityki w Polsce. W tym sensie jest doskonale apolityczny i aideologiczny.
Janicki odnosi się do raju utraconego, w którym żyliśmy przed rokiem 2015 i który możemy pod pewnymi warunkami (dwunastoma?) przywrócić. Dwanaście punktów wynika z perspektywy autora, nie wyrażonej wprost. Janicki pomija, uważając za nieistotne, podziały społeczne i pola konfliktów. Przypisuje obywateli do „partii”, ignorując skomplikowane, a słabo przebadane motywacje głosujących. Satysfakcji wyborców z dokonanych wyborów nie bada nikt; jak rozumiem, lepiej jej nie badać, bo jeszcze by się okazało, że jej nie ma. Niepotwierdzone przeczucia sugerują, że głosujący na opozycję są mniej (jeśli w ogóle) zadowoleni niż ci, co głosowali na Zjednoczoną Prawicę. To chyba dosyć oczywiste: przyjemniej jest głosować na zwycięzców niż na przegranych.
Tekst prezentuje antytezy popularnych jakoby tez, jednak heglowska synteza z tego nijak wyjść nie chce. Zacznę więc też dialektycznie od końca. Ostatnia antyteza zaprzecza tezie „nie ma powrotu do tego, co było”. Autor podkreśla, że jest to główne hasło walki z Platformą Obywatelską, a bezpośrednio z Donaldem Tuskiem. I muszę mu przyznać rację, nawet jeśli nie wszyscy zwolennicy tej tezy zdają sobie z tego sprawę. Łączy się to bezpośrednią z tezą dziewiątą: opozycja nie rozumie przyczyn klęski z roku 2015. Jest to zresztą nie tyle teza, ile prosta konstatacja. Teza – moja – brzmi tak: polityka rządu PO–PSL była jedną z przyczyn sukcesu PiS-u, a nawet była niezbędnym warunkiem, by PiS mogło wtedy wygrać wybory. Skupiając się na zadowolonych obywatelach, PO kompletnie ignorowała aktualne problemy i nie chciała dostrzegać nadchodzących. Jak na ironię (a polityka i historia ironię lubią), rząd zaczął się zajmować tymi problemami po opuszczeniu fotela premiera przez Tuska, ale na ich rozwiązanie, a tym bardziej na przekonanie niezadowolonych, że wcale nie jest im tak źle, było już za późno.
Teza szósta głosi, że totalna opozycja to błąd. W ujęciu autora totalną opozycję stanowi PO broniąca szańców demokracji, pozostałe ugrupowania natomiast wchodzą w relacje z PiS-em. Tak naprawdę totalna opozycja nie istnieje, a negocjowanie z PiS-em mają za sobą wszystkie ugrupowania, tyle tylko, że nigdy wszystkie naraz. Po stronie sukcesów negocjacyjnych PO należy zdecydowanie zapisać sposób przeprowadzenia wyborów prezydenckich, niezgodny – według większości konstytucjonalistów – z konstytucją. PO zagwarantowała sobie zmianę kandydata i zwiększenie funduszy wyborczych, za to same wybory uroczo przegrała. Swoją drogą, potwierdza to tezę piątą, że zjednoczenie opozycji nie przynosi efektu, bo w drugiej turze tamtych wyborów opozycja była połączona tak bardzo, że na jej kandydata zagłosowała nawet część, acz niewielka, wyborców kandydata Konfederacji. Wracając do tezy szóstej, sukcesem Lewicy było zaakceptowanie przez Sejm zmian w traktatach proeuropejskich, co pozwoliło żywić nadzieję na pozyskanie środków z Europejskiego Funduszu Odbudowy. Nadzieję można żywić nadal – i żywi ją PO, subtelnie przekonując swoich europejskich partnerów, że te środki się Polsce należą, nawet jeśli w głosowaniu posłowie PO byli nieco podzieleni. PSL za to wynegocjowało z PiS-em rzecznika praw obywatelskich. Najwięcej sukcesów negocjacyjnych, choć nie za darmo, ma Konfederacja, ale to temat na osobną opowieść.
Tezę siódmą, zgodnie z którą PiS pewne rzeczy robi dobrze, a pewne źle, przypisuje się Adrianowi Zandbergowi. Dosyć twardo postawiona teza ma unaocznić złowrogie oblicze Lewicy, Partii Razem zaś w szczególności, ale gdyby sięgnąć do sejmowej historii, liczba wspólnych głosowań Lewicy z PiS-em nie odbiega od liczby wspólnych głosowań PiS-u i KO. Zwykle jest tak, że Lewica wspiera prosocjalne i propracownicze poprawki w PiS-owskich ustawach, a PO jakby odwrotnie.
Prawdziwa natomiast jest teza, że PiS (Kaczyński) ma trafne diagnozy społeczne i polityczne. Nie, oczywiście nie wszystkie, ale często trafnie odczytuje nastroje społeczne, a przynajmniej nastroje tej części społeczeństwa, na której mu zależy. Rzadko jednak jego cele sięgają poza zapewnienie sobie poparcia, co czasem mu się udaje. Niemniej zorientować się nietrudno, że wszelkie projekty infrastrukturalne i znaczące reformy całkowicie wykraczają poza intelektualne, organizacyjne czy w ogóle jakiekolwiek kompetencje PiS-u.
Na koniec teza jedenasta: opozycja nie ma programu. To niestety truizm. I obojętne, czy rozumiemy przez to program pokonania PiS-u, czy program odbudowy struktur państwa po przejęciu władzy po PiS-ie. Pojedyncze propozycje programowe, najczęściej przedkładane przez Lewicę, ani nie zbliżają nas, czy też lewicy, do pokonania PiS-u, ani nie zarysowują realnych szans na rozwiązanie problemu. Programem PO jest, jak sądzę, powrót do przeszłości. Tamta przeszłość nie istnieje, a ponadto nie warto do niej wracać, bo – jak pisałem wcześniej – to właśnie ona umożliwiła wyborcze zwycięstwo PiS-u i powolny demontaż struktur demokratycznych.
Potrzebujemy projektu gruntownej przebudowy struktur państwa, projektu nowych polityk społecznych i gospodarczych i prawdziwej budowy nowoczesnego, demokratycznego społeczeństwa.
A konkordat oczywiście należy wypowiedzieć.
również na aristoskr.wordpress.com
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie.