Ta władza nauczyła mnie kląć. Zrobiła ze mnie wulgarnego człowieka, a przecież rodzice dobrze mnie wychowali, przekazali mi miłość i szacunek dla każdego. Dziś walczę ze wzbierającą we mnie falą nienawiści do rządzących oraz do stworzonej przez nich armii lizusów, bo gdzieś w sercu kołaczą się słowa: „Kochaj swoich nieprzyjaciół i dobrze czyń tym, którzy cię prześladują”.
Czy można kochać tych, którzy jawnie nienawidzą ponad połowy społeczeństwa, w tym i mnie? Nienawidzą za to, że mam odwagę głosić otwartość na drugiego człowieka bez względu na jego kolor skóry, orientację seksualną i światopogląd, stawać w obronie słabszych i wykluczanych ze społeczeństwa. Czy można szanować ludzi, którzy nie szanują osób LGBTQIA, nie szanują kobiet ubiegających się o wolność wyboru, nie szanują nikogo o innym niż biały kolorze skóry ? Czy można szanować ludzi, którzy nie szanują wegan, wegetarian? Czy można szanować ludzi, którzy nie szanują osób niechodzących do kościoła? Czy można szanować ludzi, którzy…? To pytanie nasuwa mi się co dzień, bo całość życia społecznego – do ostatniej nitki więzi społecznych – stała się miejscem wojny ideologicznej wywołanej przez środowiska skupione wokół zjednoczonej prawicy i radykalnej części kościoła katolickiego.
Po ogłoszeniu wyroku pseudo-Trybunału Konstytucyjnego Kaja Godek powiedziała, że teraz pójdzie o krok dalej i będzie się domagać zakazu aborcji dziecka poczętego w wyniku gwałtu. A raptem kilka dni temu złożyła w Sejmie projekt ustawy zabraniającej marszów równości. Czy można szanować ludzi, którzy czerpią sadystyczną przyjemność z zadawania dodatkowego cierpienia ofiarom gwałtu lub z odbierania praw nieheteronormatywnym Polakom? Słowa o sadystycznej przyjemności brzmią zbyt mocno? Ale czy w takim razie mam uwierzyć, że Kaja Godek kieruje się miłością bliźniego?
Problemem nie jest zresztą sama Godek, bo to tylko twarz machiny stworzonej do wprowadzenia dyktatury na wzór putinowskiej Rosji, podobnie jak „wybitni” członkowie obozu rządzącego oraz brylującej w światłach reflektorów Konfederacji.
Kiedy komunizm oparty na ideologii marksizmu, ideologii antyreligii, upadł, jego zwolennicy zrozumieli, że aby nadal funkcjonować, muszą mu nadać duszę, i w taki właśnie sposób wmiksowali ideę Boga w swoje tryby. Zrobili to bardzo inteligentnie, najpierw w Rosji w oparciu o prawosławie, później w Turcji w oparciu o islam, a na Węgrzech i w Polsce w oparciu o katolicyzm. Religia nadal jest opium dla ludzi, a zwłaszcza dla niewykształconej (termin nie jest użyty w znaczeniu pejoratywnym) części społeczeństwa, tyle tylko, że z wroga zmieniła się w sojusznika. Konserwatyzm, patriarchat, „tradycyjne” wartości to obrona starego porządku, który zbliża się niechybnie ku końcowi, bo nie dostarcza odpowiedzi na zasadnicze pytania współczesnego człowieka.
W obecnej teologii chrześcijańskiej rozważa się równoważność Osób boskich w Trójcy Świętej i unikatowość relacji, które je łączą. Każda istnieje niezależnie, odrębnie, a równocześnie bez niej nie ma jedynego Boga. Jeden Bóg – Trójca Święta jest jednością trzech niezależnych bytów, wszystkie razem tworzą jedność, ale żadna nie zatraca swojej odrębności, żadna nie jest ważniejsza od pozostałych. Nie dopełniają się wzajemnie, bo każda jest „pełnością”, ale też nie mogą istnieć bez siebie.
Żyjemy w różnorodności, a różnorodność jest fundamentem naturalnego porządku rzeczy. Wszyscy istniejemy tu obok siebie jako odrębne i niezależne byty, a równocześnie tworzymy jedną całość. Spoiwem tej całości jest właśnie szacunek i stwarzanie przestrzeni do tego, aby człowiek obok mnie mógł być sobą, mógł stanowić o sobie.
Tymczasem współczesny fundamentalizm katolicki, a raczej jego upolityczniona polska wersja, chowając się za parawanem konstrukcji prawnej o nazwie „obraza uczuć religijnych”, próbuje ciągnąć religijne wozy wstecz. Tworzy dwa zwaśnione plemiona, dwie skrajności, między którymi zionie przepaść. „Albo należysz do nas, albo do nich” – przy czym to „do nas” ma strukturę średniowiecznego patriarchatu, którego typem jest ówczesna teologia: najpierw Bóg Ojciec, potem Syn, a na końcu Duch Święty. Ta pionowa struktura opiera się na posłuszeństwie: syn jest posłuszny ojcu i z tego posłuszeństwa przychodzi duch, czyli najpierw prezes z nadania Boga, potem posłuszni mu członkowie partii, a na końcu zwolennicy. Równolegle prymas, episkopat, księża i wierni, ponieważ obecnie IV RP i kościół to jedno. „Do nich” natomiast oznacza wszystkich innych. To stale rosnąca grupa Polek i Polaków, którzy cenią sobie wolność, przyzwoitość, mają swoje zdanie, ale są wrzucani do jednego worka jako wrogowie ojczyzny i kościoła katolickiego w Polsce. Czy ci wrogowie ojczyzny i kościoła mają obowiązek szanować swoich oprawców w imię przywoływanej maksymy „Kochaj swoich nieprzyjaciół i dobrze czyń tym, którzy cię prześladują”?
Podobne procesy zachodzą w świecie islamu. Fundamentalizm muzułmański również zasłania się „obrazą uczuć religijnych”. Tyle tylko, że łatwiej jest potępić fundamentalizm muzułmański, bo jest niejako na zewnątrz nas. Znacznie trudniej dostrzec i potępić fundamentalizm katolicki, który, chcąc nie chcąc, przyswoiła zdecydowana większość Polek i Polaków, choćby ze względów historycznych.
Obecny fundamentalizm katolicki narodził się na przełomie wieków. Na początku były to małe grupy ludzi skupionych w różnego rodzaju parafialnych organizacjach, takich jak Akcja Katolicka czy Koło Radia Maryja. Nigdy nie zapomnę całonocnej adoracji w kościele trzeciego upadku w Kalwarii Zebrzydowskiej (był rok 2002), na której to przez dwie i pół godziny w modlitwach lała się nienawiść do zdrajców ojczyzny i przeciwników kościoła. Byli tam członkowie lokalnego kółka Radia Maryja. Nikt ich wtedy nie traktował poważnie. Nawet bracia z klasztoru patrzyli na nich jak na szaleńców. Oni tymczasem rośli w siłę. To właśnie dzięki takim ludziom do Torunia zaczęły płynąć strumieniem pieniądze od emerytów, bo przecież kościół i ojczyzna były w potrzebie, a katolicki głos miał docierać pod strzechy. To ich mrówcza praca i doskonalenie się w przekazie propagandowych treści zapewniły im przewagę, tworząc obecną linię podziału. Wierząc w bliżej nieokreślony spisek przeciw polskości, najpierw podzielili rodziny, później lokalne wspólnoty, później organizacje, stowarzyszenia, instytucje państwowe, strażaków, policjantów, wojsko, szkoły i uniwersytety, przedsiębiorców, artystów. Stworzyli własne media, hejtowali w necie i powołali do życia stowarzyszenie prawnicze Ordo Iuris. Nieufni, kłótliwi, wszędzie węszący spisek przeciw specyficznie rozumianej polskości.
Dziś podejrzewają, że protestujące kobiety w małych miejscowościach są kierowane przez wrogie siły. Nawet do głowy im nie przychodzi, że te osoby mają własne zdanie. Artyści i znane postaci życia publicznego nawet nie starają się zabierać głosu w tym sporze, bo ceną jest dorobek ich życia, który może zostać dosłownie przeorany przez mściwych obrońców Boga i tradycyjnych wartości. Kontraktowi pracownicy firm mają zakaz publicznego wyrażania swojej opinii w społecznie ważnych sprawach.
Jedyny możliwy dziś wybór przebiega na linii: jesteś z nami albo przeciwko nam. Nie możesz być pomiędzy, bo pomiędzy nie istnieje. Nie możesz trochę się zgadzać i trochę się nie zgadzać. Jest tylko „TAK na wszystko” lub „NIE na wszystko”. Posłuszeństwo na linii prezes/prymas, członkowie partii/episkopatu i zwolennicy/wierni zobowiązuje.
Każdy ma głos i każdy ma obowiązek go użyć. Jesteśmy w takim dziejowym momencie, że nie możemy milczeć, nie możemy nie zabierać głosu. Jeżeli teraz nie przemówimy, przyszłe pokolenia nam tego nie wybaczą.
Wracam do pytania, czy można szanować tych, którzy zniszczyli polskie społeczeństwo i zamykają usta Polkom i Polakom pragnącym być gdzieś pomiędzy, po prostu stanowić o sobie i dokonywać wolnych wyborów?
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.