Oglądałem wczoraj wystąpienie Swiatłany Cichanouskiej w Parlamencie Europejskim i nasunęły mi się pewne – dość ponure – refleksje.
Treść wystąpienia przytaczano już w prasie. Na papierze jest mocne. Cichanouska podkreśliła determinację społeczeństwa, wolę dalszej walki i negocjacji z władzami, potępiła aresztowania i represje. Warto jednak staranniej przyjrzeć się formie tej przemowy, zauważyć pewne jej… braki. Po pierwsze, przemówienie było w całości odczytane z kartki – odczytane względnie poprawnie, ale bez emocji, jakby Cichanouska sama nie wierzyła w to, co czyta. Paradoksalnie, jej pamiętne wystąpienie pod przymusem, gdy była uwięziona w siedzibie Krajowej Komisji Wyborczej, wydawało się bardziej naturalne i emocjonalne, nawet jeśli wśród emocji dominował strach.
Po drugie, zastrzeżenia budzi przytaczany najczęściej i bodaj najmocniejszy fragment: „Białoruś się obudziła. Nie jesteśmy już opozycją, jesteśmy większością. Odbywa się pokojowa rewolucja. Nie jest geopolityczna, nie jest prorosyjska ani antyrosyjska, nie jest pro-UE ani anty-UE. To rewolucja demokratyczna”. Niewątpliwie ładnie powiedziane. Starannie wykalkulowane, tak by nikomu nie podpaść, nikomu się nie narazić, ale też nikomu się nie przypodobać: ani Putinowi (co oczywiste), ani Zachodowi, wszak nie wszyscy przeciwnicy Łukaszenki muszą być z automatu proeuropejscy. Fair enough.
Tu jednak nasuwa się fundamentalna wątpliwość. Sytuację – i mentalność – Białorusinów świetnie oddaje wideo z zablokowanej ulicy prowadzącej do Pałacu Niepodległości w Mińsku. Ciasny szereg nieruchomych funkcjonariuszy OMON‑u. Przed nimi tłum pełen pozytywnej energii, wiary w zmianę. Ludzie tańczą, wtórują bardowi z gitarą, wykrzykują, machają flagami. Aż tyle – i tylko tyle. Piękne widowisko, nic dziwnego, że wzruszające dla wielu komentatorów, którzy chętnie rozpowszechniali to nagranie w mediach społecznościowych. Sam zobaczyłem je dzięki Róży Thun, która uznała, że powinno być wyświetlane w telewizji, i przekazała je w tym celu Piotrowi Kraśko. Tylko co dalej? Nie mówię, że demonstrujący powinni się rzucić na OMON z kamieniami czy koktajlami Mołotowa. Nikt nie chce powtórki Majdanu. Ba, nawet Bartosz Kramek, naczelny ekspert od Majdanów 😉 przyznał, że Białorusini mają inną mentalność niż Ukraińcy. Przemoc czy siła nie są w ich stylu. W niedzielę na ulicach Mińska było ich jednak ponad dwieście tysięcy. Robili wrażenie. Wręczanie OMON‑owcom białych róż wywoływało łzy w oczach i oklaski komentatorów. Ale ile można wręczać róż? Ile można tańczyć? Ile machać flagami? Gdyby te dwieście tysięcy bezbronnych, nastawionych pokojowo osób podeszło do tych kilkuset oficerów chroniących rządowe budynki, czy ci otworzyliby do nich ogień? A może odsunęliby się, tak jak to zrobili milicjanci w mniejszych miejscowościach? Czy to, że trzymali te róże na tarczach, nie było właśnie nieśmiałą sugestią: „wolimy chwycić za róże niż za pałki”?
I wracamy do największego zastrzeżenia, jakie mam wobec wystąpienia Cichanouskiej. Europarlamentarzyści, a z nimi Europa, czekali na sygnał: „chcemy być częścią Europy, pomóżcie nam to osiągnąć”. Prezydentka in spe chyba jednak nie do końca rozumie, na czym polega Unia Europejska. To unia państw, ale przede wszystkim wartości, wśród których nadrzędne są wolność i demokracja. Mówiąc, że białoruska rewolucja jest „demokratyczna”, a zarazem „nie pro-UE”, Cichanouska przeczy samej sobie. Kierunki są dwa: wschodni, czyli autorytarny, i zachodni, czyli demokratyczny (Polskę tym razem pominę). Jeśli Białorusini obierają ten drugi kierunek, to z automatu jest on proeuropejski. Cichanouska mogła dążenie do Europy wskazać nie wprost, powołując się właśnie na wspólne cele i wartości Białorusinów i ich zachodnich sąsiadów. Dyskretnie dałaby nam w ten sposób zielone światło dla udzielenia im wszelkiej możliwej pomocy, nie ryzykując jednocześnie alienacji mniej prounijnej części społeczeństwa.
Zamiast tego Białorusini są w kropce. Mogą dokooptowywać kolejnych członków do swojej Rady Koordynacyjnej (która podobno liczy już 600 osób!), ale co z tego, skoro nikt nie ma ochoty – ani potrzeby – z nią rozmawiać? Władze PRL‑u usiadły do negocjacji przy Okrągłym Stole z ledwo 26 przedstawicielami opozycji, bo dzięki „Solidarności” strona opozycyjna nie pozostawiła rządowi innego wyboru. Tymczasem na Białorusi Łukaszenka najwyraźniej nic sobie nie robi z tłumów. Niczym Dyktator Sachy Barona Cohena lata nad nimi helikopterem z kałasznikowem w ręku. Równie dobrze mógłby pokazywać im z nieba środkowy palec. Co z tego, że zakrzyczeli go pracownicy fabryki MZKT, jeśli w odpowiedzi na ich krzyki mógł machnąć ręką i wyjść, wiedząc, że nic mu nie grozi? Ci, których nie zastraszą służby, będą strajkować, ale jak długo? Ostatecznie oni też muszą z czegoś żyć…
Na Białorusi nie zjawią się „zielone ludziki”, bo po co? Ani Putin, ani Łukaszenka nie muszą obecnie się wysilać, żeby zachować status quo. O ile strona opozycyjna nie podejmie stanowczych kroków – sama lub w porozumieniu z Europą – Łukaszenka może zwyczajnie kryzys przeczekać w jednym ze swoich złotych pałaców, od czasu do czasu machając z helikoptera kałasznikowem w kierunku coraz mniejszych tłumów, tańczących i śpiewających na cześć wolności, która nigdy nie nadeszła.
Felieton jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.