20.08.2020
Polską przestrzenią publiczną w ostatnich tygodniach wstrząsały wiadomości o flagach i nalepkach, doniesienia o graffiti, o rozsypanej kredzie. Nie schodziły z ekranów telewizorów, komputerów i telefonów, z pierwszych stron gazet i z ust polityków. Wypełniły mentalne uniwersum polskiego społeczeństwa, dotychczas zajęte pandemią i przeprowadzanymi w jej trakcie wyborami.
Mowa, rzecz jasna, o serii zdarzeń zainicjowanych przez aktywistów z kolektywu „Stop Bzdurom”, którzy w nocy z 28 na 29 lipca umieścili tęczowe flagi na kilku warszawskich pomnikach, doklejając obok kilkuzdaniowy manifest. Akcję przeprowadzono tak, by te przedmioty dało się bez problemu zdjąć, nie uszkadzając żadnego z obiektów. Mimo to w powszechnej świadomości utrwaliło się przeświadczenie, że doszło do aktów wandalizmu.
Aktywiści „Stop Bzdurom” zasłynęli już wcześniej, pod koniec czerwca, kiedy na ulicy Wilczej w Warszawie zaatakowali przejeżdżającą furgonetkę fundacji „Pro – Prawo do Życia”. Przecięli plandekę, pourywali lusterka, wyrwali tablice rejestracyjne i pomazali samochód sprayem. Doszło też do szarpaniny z kierowcą, w wyniku której obalono go na ziemię. W większości relacji pojawiło się słowo „pobicie”.
Pokłosiem tych wydarzeń było aresztowanie jednej z aktywistek, które wywołało gwałtowne protesty zwolenników działań kolektywu. Pod apelem o zwolnienie aresztowanej podpisali się naukowcy z całego świata, między innymi wybitny językoznawca Noam Chomsky. Do dziś także różne osoby i grupy w całym kraju kontynuują wieszanie tęczowych flag, naklejanie wlepek czy rysowanie kredą po ulicach, jak miało to miejsce na Krakowskim Przedmieściu. Spotyka się to zwykle ze stanowczą reakcją policji, która coraz częściej jest wysyłana do pilnowania pomników i świątyń.
Komentatorzy podzielili się zasadniczo na trzy obozy. Z prawej strony sceny politycznej słychać słowa o wojnie cywilizacji, o wdzierającej się w rzeczywistość społeczną ideologii LGBT, o jej marksistowskich korzeniach i o zagrożeniu, jakie stanowi ona dla tradycyjnego porządku społecznego. Wskazuje się, że to aktywiści są napastnikami, którzy zaatakowali niewinnych obrońców życia, a teraz „szargają święte dla Polaków wartości”.
Po drugiej stronie są ludzie, którzy uważają, że działania „Stop Bzdurom” i ich zwolenników to szlachetna walka o równość i elementarny szacunek. Mowa o wartościach takich jak tolerancja, akceptacja i zrozumienie dla drugiego człowieka, który w Polsce doświadcza zarówno dyskryminacji prawnej, jak i społecznej niechęci. Jako agresora wskazuje się fundację „Pro”, która treściami prezentowanymi na wynajętych furgonetkach „szczuje na osoby LGBT”.
Wreszcie mamy osoby z szeroko pojmowanego centrum, które zajęły nader wygodną pozycję, twierdząc, że wprawdzie szczucie może następuje, ale nie uzasadnia szargania. Ich zdaniem w państwie prawa nie może być miejsca na protest objawiający się niszczeniem mienia i zakłócaniem porządku publicznego, nawet gdyby uznać, że aktywiści mają rację i rzeczywiście traktuje się ich niesprawiedliwie.
Ten artykuł kieruję do wszystkich trzech grup, ze szczególnym uwzględnieniem ostatniej.
Przede wszystkim należy zwrócić uwagę, że napisy na furgonetkach fundacji „Pro” mają charakter daleko idącej manipulacji potencjalnie niebezpiecznej dla osób, w które jest wymierzona. Początkowo fundacja obok obscenicznego zdjęcia dwóch nagich mężczyzn umieściła słowa: „Czyny pedofilskie zdarzają się wśród homoseksualistów 20-krotnie częściej” oraz „Tacy chcą edukować Twoje dzieci, powstrzymaj ich”. Sąd zakazał jazdy tą furgonetką i nie ją zniszczono, ale dla porządku zaznaczę, że żadne wiarygodne badania nie potwierdzają nadreprezentacji pedofilów wśród homoseksualistów, jak czytamy w oświadczeniu Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego. Obecnie na furgonetkach można zobaczyć informację, że rzekome lobby LGBT chce uczyć czterolatki masturbacji, sześciolatki „wyrażania zgody na seks”, a dziewięciolatki „pierwszych doświadczeń seksualnych i orgazmu”. Obok tych treści widnieje przekreślony pióropusz w kolorach tęczy oraz słowa „Stop pedofilii”.
Hasła te nawiązują do wydanych w 2012 roku przez Światową Organizację Zdrowia „Standardów edukacji seksualnej w Europie”. Manipulacja, z którą mamy tu do czynienia, jest trojaka. Po pierwsze, dokument WHO to jedynie wytyczne i zalecenia, które według samych autorów „stanowią dobry punkt wyjścia do dialogu (na temat edukacji seksualnej) z decydentami i interesariuszami”. WHO nie może ani nie ma zamiaru narzucać jakichkolwiek rozwiązań w tym zakresie. W szczególności rodzice mają zagwarantowane prawo do wyrażania własnych życzeń i zastrzeżeń, WHO dopuszcza także głos organizacji religijnych. Gdy jednak merytoryczną rozmowę zastępuje bezpodstawne straszenie pedofilią, sytuacja nie służy niczemu poza zbijaniem kapitału politycznego na strachu.
Po drugie, manipulacją jest twierdzenie, że to „lobby LGBT” chce kogoś czegoś uczyć. W dokumencie podkreśla się wielokrotnie, że edukację seksualną mają prowadzić nauczyciele, psychologowie, lekarze i inni specjaliści działający w danym kraju, a więc osoby, których celem w żadnym wypadku nie jest krzywdzenie dzieci. Edukacja seksualna powinna być prowadzona interdyscyplinarnie, w ramach szeregu kursów: od biologii skupiającej się na aspektach fizycznych po nauki społeczne i humanistyczne, które kładą nacisk także na etykę. Nauczyciele są zobowiązani do używania neutralnego języka, szanowania prywatności uczniów i zapewnienia im poczucia bezpieczeństwa. Łączenie edukacji seksualnej z LGBT jest po prostu bazowaniem na niechęci części społeczeństwa wobec tych osób. Napis „Lekarze/nauczyciele/psychologowie będą uczyć dzieci…” nie wywołałby takich kontrowersji i nie służyłby tak dobrze do siania dezinformacji.
Po trzecie, dokument nie zawiera treści, o których mowa na furgonetkach. Edukacja seksualna to przekazywanie wiedzy, umiejętności i postaw, a nie „uczenie” w sensie praktycznym lub zachęcanie do aktywności seksualnej. Autorzy wytycznych powołują się na badania, które dowodzą, że przekazywanie wiedzy w tej dziedzinie nie ma żadnego wpływu na to, kiedy edukowana osoba rozpoczyna aktywność seksualną.
Hasła fundacji „Pro” są wyjętymi z kontekstu kategoriami pochodzącymi z matrycy w drugiej części dokumentu. Pierwszy i trzeci cytat znajdujemy w rubryce „Informacje (wiedza)” w stosownych grupach wiekowych. Ta rubryka „ma za zadanie dostarczać faktów” i to „w sposób wyważony, wyczerpujący i dostosowany do wieku”. Poza nią znajduje się rubryka dotycząca umiejętności oraz rubryka postaw, w której zamieszczono cytat drugi. Dotyczy ona „wartości związanych z poszczególnymi zagadnieniami”.
W dokumencie jest mowa o przekazywaniu dzieciom informacji na temat masturbacji w okresie wczesnego dzieciństwa i o przyjemności z dotykania własnego ciała. Jak wykazują badania, dzieci podejmują tego typu zachowania. Edukacja seksualna powinna wyjaśniać w sposób dla nich zrozumiały, czym te aktywności są i z czym się wiążą. Nie można zapominać, że celem jest tu także wyeliminowanie różnego typu zachowań niebezpiecznych czy nieakceptowalnych społecznie, w tym takich, które mogą faktycznie prowadzić do wykorzystania seksualnego nieletnich. Postawy, które dziecko powinno w tym wieku opanować, to „akceptacja własnego ciała”, „poczucie własnej wartości” czy „szacunek wobec innych osób”.
Nie ma w dokumencie mowy o „uczeniu wyrażania zgody na seks”. Według matrycy dziecko w wieku od 6 do 9 lat powinno zrozumieć pojęcie „zgoda”, co bynajmniej nie jest równoznaczne z zachętą do udzielania tej zgody. Edukacja w tym zakresie wiąże się w szczególności z promowaniem u dziecka postawy „moje ciało należy do mnie”. W żadnym wypadku nie otwiera to dziecka na potencjalne przestępstwo – co więcej, może mu pomóc rozpoznać zagrożenie i zwrócić się o pomoc. Dzieci uczy się „modelu trzech kroków – mówienia »nie«, odejścia i rozmowy z osobą, do której ma się zaufanie”.
Tak samo jest w przypadku rzekomego „uczenia 9-latków pierwszych doświadczeń seksualnych i orgazmu”. Nie ma mowy o „uczeniu”, nie ma mowy o zachęcaniu, jest przekazywanie wiedzy. Dla ścisłości, mówimy o wieku od 9 do 12 lat, przy czym temat taki prawdopodobnie pojawiłby się bliżej górnej granicy. Umiejętnością równolegle nabywaną jest między innymi „odmowa niechcianych doświadczeń seksualnych”. Trzeba tu zaznaczyć, że „seksualność” w dokumencie WHO jest rozumiana bardzo szeroko, także jako zwykły dotyk (np. rąk) czy pocałunek, a w rubryce dotyczącej postaw zwraca się uwagę na wyjaśnienie dziecku, że „współżycie/seks powinien być (…) dostosowany do wieku”.
Nie sposób więc interpretować zachowania fundacji „Pro” inaczej jak manipulację treścią dokumentu z jednoczesną próbą wskazania LGBT (czyli grupy osób – określenie „lobby” jest pustosłowiem) jako źródła rzekomego zagrożenia. Oskarżenie o pedofilię i jej promowanie to jeden z najcięższych gatunkowo ataków, jakie można prowadzić w przestrzeni publicznej. Naturalną reakcją u postronnego odbiorcy tych haseł jest chęć obrony dzieci przed niebezpieczeństwem, a więc w praktyce pogłębienie niechęci i agresji w stosunku do LGBT. Wobec takich konsekwencji fundacja najpewniej cynicznie umyłaby ręce, twierdząc, że jej działania mają charakter wyłącznie informacyjny.
Należy zaznaczyć, że do dziś były i są podejmowane próby legalnego powstrzymania działalności fundacji „Pro”. Na drogę prawną wstąpiło Stowarzyszenie Tolerado, które zgłosiło do prokuratury możliwość popełnienia przestępstwa z art. 212 kodeksu karnego, czyli zniesławienia (bo polski kodeks nie penalizuje mowy nienawiści opartej na kryterium orientacji seksualnej). Wytoczono też proces cywilny o ochronę dóbr osobistych. W wyniku tych działań sąd w Gdańsku zakazał fundacji jeżdżenia furgonetkami prezentującymi pierwszą wersję haseł – ale już nie tymi nawiązującymi do standardów WHO. W uzasadnieniu wyroku powołano się na konstytucyjne prawo do wyrażania poglądów (art. 54 KRP) oraz prawo do wychowania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami (48 KRP). Trudno podzielić to stanowisko. Po pierwsze, ciągłe oskarżenia o tak poważne i perfidne przestępstwa mają charakter poniżający i przez to naruszają przyrodzoną, niezbywalną godność (30 KRP) osób LGBT. Godność osobowa jako wartość nadrzędna całego porządku prawnego musi być chroniona silniej niż pozostałe prawa konstytucyjne, będące jej pochodnymi. Państwo, przyjmując zasadę horyzontalnego działania norm konstytucyjnych, winno chronić godność także przed zagrożeniem ze strony osób trzecich. Wolność wyrażania poglądów nie może być pretekstem do jej naruszenia. Po drugie, dyskusyjne jest stanowisko, że wolność wyrażania poglądów uzasadnia w jakiejś mierze prawo do używania takich furgonetek. Nawet w nauce amerykańskiej, na gruncie niezwykle wolnościowej pierwszej poprawki do konstytucji, ukształtowała się doktryna „fighting words” jako jednej z granic wolności słowa. Po raz pierwszy wyrażona w wyroku Chaplinsky vs. New Hampshire, zasada ta stanowi, że nie znajduje ochrony wypowiedź raniąca, obraźliwa, stanowiąca atak i powodująca niebezpieczeństwo załamania porządku społecznego, gdy nad jej wartością poznawczą w rażącym stopniu przeważają wspomniane negatywne skutki. Z taką sytuacją mamy niewątpliwie do czynienia tutaj, gdy na furgonetkach prezentuje się kłamliwe hasła, a ich motywacją i konsekwencją jest sianie nienawiści do osób LGBT. Wobec niezwykle ubogiej regulacji wolności wypowiedzi w Konstytucji RP nie widzę przeszkód, by pomocniczo stosować mechanizmy wypracowane przez inne państwa. Miałoby to pozytywne skutki społeczne: pozwalałoby skutecznie przeciwdziałać krzywdzącej dezinformacji w przestrzeni publicznej. Należy też postulować rozszerzenie penalizacji mowy nienawiści o znieważenie grupy ludności z powodu orientacji seksualnej.
Czy w tej sytuacji atak na furgonetkę fundacji „Pro” był uzasadniony? Trudno ocenić. Jednym z argumentów za odpowiedzią twierdzącą jest uznanie tego ataku za przejaw nieposłuszeństwa obywatelskiego, które polega na rozmyślnym, ostentacyjnym łamaniu prawa w celu wyrażenia sprzeciwu wobec prawdziwie niesprawiedliwej polityki państwa. W dzisiejszym świecie i przy ogromnej złożoności stosunków społecznych można, jak się wydaje, rozszerzyć tę definicję na sprzeciw wobec działalności podmiotów prywatnych, dysponujących daleko posuniętą przewagą kapitałową czy społeczną. Zwykło się przyjmować, że nieposłuszeństwo obywatelskie musi się odbywać bez użycia przemocy (non-violence), nie jest to jednak element definicyjny.
Przesłanka rozmyślności i ostentacji jest spełniona: napastnicy podpisali się na zaatakowanym samochodzie i pochwalili się atakiem w mediach społecznościowych, by zwrócić uwagę na swoje działania. Każdą akcję uwieczniają zdjęciami i obszernie komentują. Wydaje się również, że sam atak można uznać za walkę z niesprawiedliwością. Aktywiści bronili prawa osób LGBT do godnego traktowania w przestrzeni publicznej. Walkę tę uzasadnia także nagonka rozkręcona w ostatnich miesiącach. Samo hasło „Stop Bzdurom” wskazuje niewątpliwie na chęć pewnego odkłamania rzeczywistości.
Naturalnym kontrargumentem wobec takiego stanowiska jest to, że nawet słuszne wzburzenie treścią prezentowaną na czyjejś własności nie uzasadnia naruszenia tej własności. W odpowiedzi należałoby wskazać, że prawo własności nie jest (i w zasadzie nigdy nie było) prawem absolutnym. W Polsce, na mocy artykułu 140 kodeksu cywilnego uprawnienia właścicielskie każdego typu są ograniczone prawem i zasadami współżycia społecznego. W omawianym przypadku, jeśli nawet nie dochodzi do naruszenia prawa, jak uznał to sąd, niewątpliwie należy stwierdzić, że naruszone są zasady współżycia społecznego, które wymagają, by dialog publiczny był oparty na prawdzie i wzajemnym szacunku. Niszcząc furgonetkę, aktywiści wystąpili przeciwko literze prawa, ale z pewnego punktu widzenia działali zgodnie z jego duchem.
Rzecz jasna, nie zwalnia ich to z odpowiedzialności, której przyjęcie jest zresztą samo w sobie jedną z istotnych cech nieposłuszeństwa obywatelskiego. Przyzwolenie na tak daleko idącą samopomoc ostatecznie doprowadziłoby do anarchii. Oczywiście nieakceptowalna jest przemoc wobec osób, jak miało to miejsce w przypadku kierowcy furgonetki. Trudno natomiast mówić tu o zwykłym wandalizmie i chuligaństwie. W działaniach osób zaangażowanych w te wydarzenia jest niewątpliwie coś więcej, jest manifest i cel, któremu osobiście nie potrafię odmówić pewnej racji – i pewnej głębi, obecnej w naszej kulturze zawsze, gdy jednostka działa w obronie sprawiedliwości na granicy prawa bądź poza nią, a w granicach rozsądku. Chciałbym, byśmy wszyscy – bez względu na to, jak sprawę ostatecznie ocenimy – tę niejednoznaczność dostrzegali.
Artykuł jest wyrazem opinii autora. Nie prezentuje stanowiska ZR Małopolskie KOD.