Sprawa Banasia pokazuje jasno, czym jest zreformowany wymiar sprawiedliwości. Widać tu dokładnie, jaki jest cel tych wszystkich reform. Ciekawe, co myśli o tym sam Banaś, który – niezależnie od tego, kim był i co robił – właśnie doświadcza skutków współtworzonego i legitymizowanego przez siebie systemu. Działania prokuratury przeciwko Banasiowi czy agentowi Tomkowi, byłemu kumplowi i cynglowi Kamińskiego, nie mają nic wspólnego z prawem. To nieistotne, co ci ludzie uczynili. Zgodnie z partyjną strategią i polityczną potrzebą mają odpowiadać nie za takie czy inne czyny kryminalne, ale za to, że nie byli gotowi poświęcić się dla partii. To sygnał dla PiS‑owskich towarzyszy: gdy partia zażąda, trzeba skoczyć do przerębli. System jest uniwersalny, można go zastosować wobec wszystkich, którym z naszą władzą nie po drodze. Reforma sądów ma zaś zapewnić jego kompletność, na razie bowiem nieodzowne jest użycie specjalnych algorytmów maszyny losującej, aby rzecz trafiła do właściwego sędziego, będącego częścią aparatu władzy. Takich sędziów jest niewielu, a przy tym są tragikomiczni. Nie nadaje to niezbędnej powagi PiS‑owskim działaniom. Ponadto ryzyko jest tu jeszcze zbyt duże. Po odejściu prezes Gersdorf nastąpi ostatni etap skoku na Sąd Najwyższy, a wtedy wprzężenie sądów w służbę partii będzie pełne. Życiorysy będzie się łamało sprawnie, choć czynnik ludzki nadal może okazać się zawodny. Powinniśmy o tyle współczuć Banasiowi, że machina PiS‑u odarła go z godności, która przysługuje każdemu człowiekowi, zaatakowała go totalnie, wraz z rodziną. Kimkolwiek by był, ma prawo do prawa; nie powinien być sprowadzany do roli narzędzia w PiS‑owskiej strategii wyborczej realizowanej za pomocą państwowego przymusu. Sprawa ta pokazuje także, że przynależność do PiS‑u nie gwarantuje bezpieczeństwa, jeśli w czymkolwiek się podpadnie. Rewolucje zjadają swoich. A raz uruchomionej maszyny bezprawia nie da się w prosty sposób zatrzymać.