To nieprawda, że degenerujemy się przez ciemnotę prowincji, która już nie wie, gdzie jest jej tradycyjne miejsce, i „straciła okazję, by się nie odzywać”. Większą winę ponosi ten, kto rości sobie prawo do przewodnictwa w stadzie, czyli durnowata polska inteligencja z jej beznadziejnym szkolnictwem, dennymi uniwersytetami i wiecznie zadowolonymi z siebie biskupami.
Przez całe „przedPiS‑owskie” ćwierćwiecze wolnej Polski grupa ta — o zasięgu nie do sformalizowania dyplomem wyższej uczelni — nie wytworzyła żadnej liczącej się myśli krytycznej, która nadałaby treść wyobrażeniom Polaków o sobie samych. A przecież to podstawowa funkcja społeczna elit w każdym czasie. Nie wypełniając tego zadania, polska „inteligencja zarabiająca” zajęła się reprodukowaniem siebie w cyklu opisanym na Zachodzie przez Pierre’a Bourdieu.
Przez jakiś czas można było to ciągnąć, powtarzając nie własną przecież, lecz zapożyczoną opowieść o tym, jak bogactwo mniejszości skapuje w dół do liczniejszych warstw społecznych. Oczywiście tylko do momentu, gdy wraz z kryzysem finansowym lat 2007–2008 w kulturowym centrum pojawiła się nowa narracja, ta o nieuczciwym prywatyzowaniu zysków i upowszechnieniu strat. Podchwyciła ją tylko grupka inteligentów, do tej pory trzymana przez „salon” w „przedpokoju”.
A przecież polskość jest kopalnią opowieści. Niestety, w większości przemilczanych.
Dlaczego wyparliśmy swoją postkolonialną tożsamość? Dlaczego na siłę udajemy tych, którzy kolonizując planetę przez stulecia, stworzyli unikatową kulturę, a nie pochylamy się nad naszym rzeczywistym chłopskim dziedzictwem z jego historią niewoli i typowo kolonialnego wyzysku? Dlaczego wpatrujemy się hipnotycznie w szlacheckich bohaterów Trylogii Sienkiewicza, nie dostrzegając całości polskiego splotu wielkości i małości?
Dlaczego nie opowiadamy naszej polskiej historii jako realnego wyzwolenia, nie ograniczonego do odzyskania niepodległości państwa w 1918 roku? Przecież jest to historia prawdziwa, piękna i ogólnoludzka, uniwersalna. Rzecz jasna, naznaczona małością, ciemnotą, niezrozumieniem i zdradą. Właśnie dlatego prawdziwa.
Dlaczego brak w nas refleksji nad tym, kim byli dla nas Żydzi przed Zagładą i kim są po niej? Czy ich wielowiekowa obecność pośród Polaków chrześcijan dostarczyła czegoś więcej poza „miarą inności” i kolejnym szczeblem w hierarchii społecznej pogardy? Czy studiujemy nieoczywiste wzajemne inspiracje kulturowe i historyczne? Co dla nas dzisiaj oznacza brak realnego „Żyda”? Czy potrzebujemy kogoś, kto tego „Żyda” zastąpi, a jeśli tak, to w jakim sensie?
Dlaczego powielamy nierzeczywiste mity o rzekomym powstaniu Polski poprzez akt chrztu Mieszka, o zdeponowaniu polskości w instytucji Kościoła niczym hostii w tabernakulum, o odwiecznej tożsamości interesów Polski i Kościoła, o naszym nieskazitelnym mesjańskim charakterze i otoczeniu nas przez zdegenerowanych wrogów, o wartości samoodkupienia dokonującego się przez kolejne krwawe ofiary? Przecież sami w to wszystko nie wierzymy!
Czy ktoś polskim inteligentom ukradł pamięć? Czy ktoś zabrał im język, którym można by o tym wszystkim opowiedzieć? Nie? No to zajmij się, „głupia inteligencjo”, dorobkiem krytycznym nielicznych swoich przedstawicieli. Bądź twórcza i nie bój się marzyć!