Do Krakowa przebijałem się rano w straszliwym korku – jak zawsze. Dziesiątki aut z miejscowości na południe od Krakowa, z Limanowej, Rabki, Nowego Targu, Wadowic: codzienna droga południowej Małopolski do pracy. Kraków to wielkie centrum outsourcingu, polska stolica nowoczesnych usług. Korek jest uciążliwy. Trudno się posuwać naprzód nawet na małym skuterze. Po 13 października możemy jednak spodziewać się przerzedzenia ruchu. Nie od razu, stopniowo. I nie wyniknie to z poprawy infrastruktury, utworzenia nowych połączeń komunikacyjnych, bo na takie ulepszenia przyjdzie nam jeszcze długo poczekać. Będzie to raczej efekt polityki PiS‑u. Tylko nie wiem, czy tkwiący w korku kierowcy mają się z czego cieszyć. PiS‑owskie zapowiedzi radykalnego podniesienia obciążeń ZUS‑u przez zniesienie limitu zdążyły już przestraszyć inwestorów. Zatrudnianie w Krakowie specjalistów przestanie być opłacalne. A kiedy zniknie wysokopłatna kadra, znikną też inni przedsiębiorcy. Najbardziej dotknie to pracowników gorzej opłacanych. Nie będą mieli po co codziennie dojeżdżać do Krakowa. Zostanie im coraz mniej warte 500+. Ten scenariusz można odwrócić, nie oddając głosu na PiS 13 października. Nie da się jednak wykluczyć, że ludzie zagłosują przeciwko swoim miejscom pracy. Korki wprawdzie znikną, ale mieszkańcy Małopolski zapłacą za to wysoką cenę. Jeszcze można te miejsca pracy uratować. 13 października.